„Pewnej nocy zrozumiałam nieskończoność wszechświata i popłakałam się – był taki wielki. Wytwory moich dziecięcych rąk, skrawki papierków, które musiałam posprzątać, skórki od chleba, które zawsze zjadałam prześcigały się w błahości. Moi koledzy ze szkoły byli tak samo mali jak ja, a pani niewiele większa. A jeśli obudzę się rano, włożę szlafrok i kapcie, zejdę po schodach i okaże się, ż dom jest pusty, rodzice wraz z siostrzyczką gdzieś zniknęli, mój smutek roztopi się między gwiazdami.
Potem odkryłam, że nawet nieskończoność nie ma znaczenia ani fakt, że trzy czwarte ludności świata żyje poniżej granicy ubóstwa. Czułam nieokreślony, ale stanowczo odczuwalny ból. Myśli niektórych ludzi ewoluują inaczej. Uważają nieskończoność i przykrą niesprawiedliwość za bodźce do samorealizacji, której się całkowicie poświęcają. Mają całkowitą rację, nie boją się szczęścia. Wiedzą, kiedy się zatrzymać nad przepaścią, i dłużej wytrzymują na szczycie. Ja nie: jeśli czuję szczęście, to rzucam się jak najszybciej w przepaść. To moja forma entuzjazmu”.
Dwudziestoośmioletnia Maja cierpi na bezsenność. Każda jej noc wygląda tak samo. Kładzie się w łóżku obok ukochanego mężczyzny, zaraz po szeregu czynności, które każdemu normalnemu człowiekowi powinny pomóc. Wieczorny jogging, kolejna przeczytana książka, wypita butelka wina, leki uspokajające, jeszcze jedna butelka wina, ćwiczenia oddechowe… Mimo wszystko sen nie nadchodzi.
W narastającym poczuciu bezradności próbuje znaleźć ukojenie w głosach przyjaciół. Wybudzony w środku nocy człowiek szybko przestaje być jednak przyjacielem, to też lista osób, do których może zadzwonić, skraca się do ostatnich dwóch, najwierniejszych. I całe ulice obcych ludzi, których można poznać. Trzeba tylko w jakimś otwartym barze znaleźć kogoś, kto tak jak Maja nie śpi. Lub zajrzeć do jednego z oświetlonych burdeli. Dziwki przecież nigdy nie zasypiają. Tak przynajmniej się wydaje.
Lecz jeśli Maja nie może spać, nie będzie spać nikt. Kolejne wybierane na domofonach nazwiska odpowiadają jednak głosem pełnym złości, że wyrwano ich z objęć Morfeusza. Każde nazwisko to inna tonacja, inna próba krzyku za ten bezczelny gest. Każde, oprócz jednego.
Benoit De Gieter. On jeden co noc siedzi w oknie i obserwuje pustą ulicę. Oczywiście wtedy, gdy nie oddaje się aktualnie w odmęty halucynacji wywołanych bezsennością. Wtedy cofa się w czasie do dziecięcych lat i wspomnień o swojej matce. Kobiecie najcudowniejszej na całym świecie, która przygotowywała specjalnie dla niego uśmiech z cykorii, z oczami z jajek. Matka Benoita była świetną kucharką, jak zapamiętał. Codziennie gotowała kolejnym mężczyznom, którzy do niej przychodzili. Gotowała tak dużo i dobrze, że mały chłopiec słyszał potem, jak mężczyźni musieli odpoczywać, jęcząc z przejedzenia w maminej sypialni.
Mama była cudowną kobietą, od której jednak go zabrano i oddano pod opiekę zakonnic. Wtedy został mu już tylko jeden bliski człowiek, jednooki Stan. A oprócz niego inne żywe stworzenie, na którego głowie mógł przemierzać bezkres mórz i oceanów. Przynajmniej tak długo, jak długo zamiast snu przychodziły kolejne halucynacje. Za to wtedy, gdy nie przychodziły omamy, pod jego oknami zjawiała się ona. Dwadzieścia pięć lat młodsza od niego dziewczyna o imieniu Maja. Dziewczyna o twarzy jego matki. Istota ze świata bez snu, na którą tak czekał. W końcu zadzwoniła.
Poznanie się dwóch pokrewnych dusz, które noce spędzały na usilnych próbach zaśnięcia, dla obojga jest błogosławieństwem. Maja ma wreszcie obok siebie kogoś, kto nie liczy jej wypitych z bezsilności kieliszków wina, a Benoit ma w końcu komu opowiedzieć swoje życie. Długie czas trwania w nocnym zawieszeniu mogą spędzić razem, rozmawiając, pijąc i tańcząc na parkiecie jedynego otwartego o tej porze baru. Zbyt podrzędnego na porządną randkę. Ale przecież oni nie umawiają się na randki. Chcą tylko zasnąć. Na trochę. Lub na znacznie dłużej.
Gdy jednak przychodzi dłuższy sen, nie kończy się dobrze. Maja budzi się w szpitalu, obok hipochondryczki Olgi, starszej kobiety, która wymyśla choroby po to, by spędzać czas wśród ludzi, a nie w doskwierającej jej samotności. Wygląda na to, że cokolwiek stało się bliżej nieokreślony czas temu, ona sama spędzi długie dni w szpitalnym łóżku.
Podobnie jak Benoit, który po kolejnym ataku halucynacji zabrany zostaje do szpitala psychiatrycznego. Zamieszkujący budynek wariaci muszą jednak mieć jakiś schemat życia, coś co pozwoli mu przetrwać i wydostać się na wolność. Może tym schematem, nieuchwytnym kluczem do normalności, jest jedna z pacjentek, przepiękna kobieta o imieniu Ingrid? Przecież to sześć liter i dwie sylaby, tak samo jak Benoit.
„Śpij!”, piszącej po niderlandzku Annelies Verbeke, to wnikliwe, choć nieoczywiste studium o bezsenności. Cierpiąca na nią Maja stara się prowadzić normalne życie. Ma nawet u swojego boku ukochanego mężczyznę, który jednak cierpi razem z nią. Jeśli zdarzy jej się zasnąć, sen trwa zaledwie godzinę, czasem nieco więcej. Nie pomaga jej nic, chociaż cały arsenał broni do walki o odrobinę snu jest naprawdę pokaźny, od ćwiczeń fizycznych zaczynając, przez używki idąc, a kończąc na silnych lekach psychotropowych. Ucieczką od fizycznej męki jest więc dla Mai wędrówka przez miasto. Najpierw bez celu, w potem by odnaleźć kogoś, kto tak jak ona nie śpi. Lub nie pozwolić spać innym.
W ten sposób poznaje prawie dwukrotnie starszego od siebie mężczyznę. I choć ona widzi go pierwszy raz, on doskonale wie kim jest. Widywał ją podczas jej nocnych eskapad przed dzielnicę. Czekał na nią, na moment, gdy i on zostanie wybrany, wywołany z otchłani halucynacji, w które wpada ze zmęczenia, prosto do jej małego świata.
Między dziewczyną a mężczyzną rodzi się przedziwna więź. Początkowo całkowicie zwyczajna. Po prostu ona potrzebuje kogoś, z kim spędzi długie godziny nocy. A on chętnie spędzi czas z kimś prawdziwym, kto istnieje namacalnie obok niego, a nie tylko w jego wyobraźni i chorym umyśle. Nic więcej. Przecież on jest już siwy i stanowczo za stary. A ona jest tylko małą dziewczynką.
Gdy jednak ich dotychczasowy, i tak nietrwały i prowizoryczny świat staje na głowie i przestaje istnieć, dziwna więź nie daje o sobie zapomnieć. Chociaż przez długie tygodnie żadne z nich nie może zrobić absolutnie niczego, by w jakiś sposób dotrzeć do drugiego. To, co na początku ich złączyło, stało się źródłem ich nagłego rozdzielenia. Skoro jednak dotychczasowe życie odeszło na zawsze, a noce znów są długie i pozbawione snu, warto rzucić wszystko i spróbować czegoś innego. Może ona znów znajdzie pod palcem przycisk obok nazwiska Benoita? A on znów wypatrzy Maję zza firanki oddzielającej go od świata?
„Śpij!” to bardzo dobra i wciągająca powieść, łącząca w sobie same przeciwieństwa. Chociaż krótka objętościowo, zawiera w sobie mnóstwo treści, nie zawsze opowiedzianej wprost i dokładnie. Choć autorka opowiada o bezsenności, nie skupia się na niej, a na tym, do czego ona prowadzi. Pokazuje powolny rozpad ludzkiej psychiki i całego człowieka. Splatając na krótką chwilę losy Mai i Benoita przeciwstawia jednak tej destrukcji coś, co przypominać ma proces kreacji. Jednak tak jak destrukcja nie jest całkowita, tak i kreacja nie jest pełna.
Wszystko w tej powieści ma swoje odbicie. Bezsenność, pojęcie tak trudne do zrozumienia dla kogoś, kto normalnie i spokojnie przesypia noc, obudowana jest cienką warstwą metafizyki. Wędrówki przez noc stają się wędrówkami przez sen, lecz bez snu. Bo czy przywidzenia i halucynacje nie wywodzą się z tej samej kategorii? Żeby jednak nie ulecieć za bardzo w tę metafizykę, mamy też zwykłą, ludzką próbę ściągnięcia na ziemię i przygniecenia czymś ciężkim, np. ludzkim ciałem, które podczas całkowicie przyziemnego stosunku zmęczy nas i może pozwoli usnąć. Verbeke zręcznie łączy to, co piękne, z tym, co brzydkie. Życie ze śmiercią. Erosa z Tanatosem. Sacrum, jakim jest sen, z profanum, czyli brakiem możliwości oddania się czemuś, co jest jednym z najbardziej podstawowych elementów życia każdej istoty.
Aż szkoda, że to tak krótka powieść, bo po jej lekturze człowiek czuje się jak po dobrej, lecz przerwanej nagle nocy – wyspany, chociaż niewystarczająco.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Śpij!
Tytuł oryginału: Slaap!
Autor: Annelies Verbeke
Wydawnictwo: Draft Publishing
Rok wydania: 2014
Rok wydania oryginału: 2003
Liczba stron: 100