„- Porządnie cię trzęsie, co?
Idźże ty stąd! Nie czepiaj się.
– Tak, tak, Raksi. Nic dziwnego. Dzisiaj stamtąd jeszcze lepszy huragan nadleci. Tylko popatrz, Raksi.
Gdzie niby mam patrzeć?
– Patrz, jak zastępy chmur taranują przestwór morski.
Ale zasunął.
Stary nigdy by tak nie powiedział.
Stary powiedziałby może: jak to się zaciągnęło.
Veeda też by nie powiedział tak jak Aadam.
Veeda pewnie by powiedział: na zachodzie ćma choć w pysk daj.
Pennu też by się inaczej wyraził. Pennu nawet by głowy nie odwrócił. Powiedziałby, dajmy na to: „Coś jakby wiaterek po kościach ciągnie”.
Paul, ten smarkacz, naturalnie wypnie pierś i zawrzaśnie ile tchu w piersi na całą wieś: „Dziesięć stopni, jak nie więcej. Czyste wodne szaleństwo i na górze, i na dole”.
Każdy po swojemu. Pogoda jest rzeczywiście burzowa, nie trzeba tłumaczyć, wszyscy przeżywamy ten sztorm z wodnymi bryzgami i świstem, ale każdy mówi o nim po swojemu. Zastępy chmur taranują przestwór morski. Aadama nie mniej niż innych wywiało na morzu, przy każdej pogodzie był na przedzie, a patrzcie no, w jego duszy żyje inne morze niż w duszy Starego, Veedy czy Pennu. Wiatr jest jeden i ten sam i woda jest ta sama, ale sztorm każdy ma swój.
Myślę, że u psów jest tak samo.
Dla mnie morze jest inne niż dla Nässu.
Morze Pauki jest czyś zupełnie innym niż moje.
Kiedy, zdarzało się, siedziałem w cichy, łagodny wieczór gdzieś na brzegu, wśród jałowców, patrzyłem na leniwe i spokojne zachodzące słońce, słuchałem cichego pochlipywania fal wśró przybrzeżnych kamieni, czasami nagle przenikało mnie drżenie: to nie zamierające fale, to moje ślepe dzieci pochlipują, trącając brzeg swoimi noskami”.
Na Abruce, niewielkiej wysepce w Zatoce Ryskiej, na południe od Saremy, mieszkają zaprawieni w boju z morzem rybacy. Ich codzienne życie mija na regularnym wypływaniu w morze, zbieraniu i czyszczeniu sieci, a w wolnych chwilach podróży do najbliższego miasta na sąsiedniej wyspie, ew. spożywaniu alkoholu na schodach w pobliskim sklepie. Jednym z takich rybaków jest Kaspar – mężczyzna w sile wieku, posiadający chudą żonę oraz dwie córki, z czego jedna porzuciła wiejskie życie, zamieniając je na wielkomiejski przepych Tallina. No i posiadający psa. Najmądrzejszego ze wszystkich możliwych kundli, psiego staruszka o imieniu Raksi.
Raksi, jak pokazują wydarzenia, jest psem wielce rozumnym. Najchętniej użyłby ludzkiej mowy, by porozumieć się ze swoim panem, którego nazywa Stary, a także z jego kolegami. Chętnie uczestniczy w wyprawach Kaspara, uprzednio budząc go o stosownej porze, dbając, by Stary nie zaspał na ważne wydarzenie, jak np. wyprawę na wzburzone morze po sieci, by nie rozerwał ich nadciągający sztorm. Pomimo dojmującego wiatru i lodowatego deszczu, wbijającego się w futro i docierającego aż do skóry, Raksi wiernie czeka przy Kasparowym motocyklu, bacznie obserwując szalejący żywioł i czekając, aż stare oczy dojrzą powracające z rybakami kutry.
W międzyczasie, ponieważ praca na morzu trwa długo, tym bardziej w takich warunkach, Raksi wspomina swoje życie, w tym swoją pierwszą i największą miłość – suczkę sąsiadów, o imieniu Valli, z którą miał nawet dzieci, z których był niezwykle dumny, lecz które zakończyły żywot w obciążonym worku, gdzieś na dnie Morza Bałtyckiego. W ogóle przedwcześnie się postarzał, okulał na jedną łapę i osiwiał, właśnie przez ukochaną Valli, czy też raczej przez swojego największego rywala, starającego się o względy suczki. W końcu jest tylko zwykłym kundlem, niewielkie ma szanse fizyczne w starciu z rasowym, większym psem. Szkoda, że najpiękniejsza suczka z Abruki bardziej nie ceni sobie psiego intelektu, wówczas Raksi byłby na pierwszym miejscu.
Intelekt swojego psa ceni za to bardzo Kaspar. W jakiś czas później, gdy psie życie dobiegnie już końca, mężczyzna wyrusza w podróż do miasta, gdzie spotyka się z przyjaciółmi, którym przedstawia swój plan postawienia Raksiemu pomnika, „in memoriam”. Nie do końca wie jeszcze jak ma wyglądać, pewnym jest tylko, że musi to być pomnik godny tak wyjątkowego i rozumnego psa, rozsławiając jego imię na całą Estonię, a nawet Europę.
Lecz zanim pomnik powstanie, pora wrócić do żony, która od kilku dni czeka na Kaspara, wściekła, że ten bardziej dba o dobre imię psa, niż własnych córek. Powrót na Abrukę nie przebiega jednak w sposób normalny. Kaspar pojawia się na statku znacznie wcześniej, zanim mieszkańcy zejdą się, by odbyć podróż, to też postanawia się trochę zdrzemnąć, a leżąca na środku trumna, widocznie sprowadzana na czyjeś zamówienie, wydaje się być wielce wygodnym miejscem na krótki odpoczynek. W końcu zmarli leżą w takich pudłach całe lata i żaden jeszcze nie skarżył się na niewygody. Pechowo drzemka jednak się wydłuża, na statek weszli już pierwsi klienci, więc wyjście z trumny nie wchodzi w grę. Pozostaje przeczekać, snując swoje własne opowieści. Podobnie jak Raksi, Kaspar również wspomina m.in. swoją pierwszą, największą miłość – Jutę, dziewczynę, którą pozostawił na rodzinnej Abruce, gdy wyjeżdżał na wojnę, a która nie czekała na ukochanego: opuściła wyspę i wyjechała do Szwecji zanim oddział Kaspara skończył akcję wyzwoleńczą Estonii.
Są dwa najlepsze miejsca, do snucia opowieści swojego życia – brzeg, na którym można siedzieć i wpatrywać się w morskie przestworza, oraz trumna, w której niechcący prawie pochowano siebie samego, jeszcze za życia.
„Wiejski tragik. Powrót do domu”, autorstwa estońskiego pisarza, Jüriego Tuulika, to dwie przepiękne historie. Obie opowieści są spokojne jak estońskie morze – przedstawione wydarzenia płyną spokojnie, z lekka rozdzierając morską taflę, by co jakiś czas zabujać czytelnikiem na jakiejś większej fali, wywołując do śmiech, to znowu smutek. Cała książka jest bowiem jednocześnie słodko-gorzka. W części pierwszej, zatytułowanej „Wiejski tragik”, otrzymujemy opowieść Raksiego, niewielkiego, starszego już psa, dobrotliwie przygarniętego do domu przez Kaspara i jego żonę. Już od samego początku Raksi okazuje się być psem niezwykłym, posiadającym dar snucia bogatych wspomnień i wspaniałych opowieści, chwytających za serce i wywołujących nie raz uśmiech. Druga część, „Powrót do domu”, to z kolei historia jego pana, chcącego uczcić pamięć o najwspanialszym psie, jaki chodził po świecie. Historia człowieka prostego i dobrodusznego, chociaż lubiącego zajrzeć często do butelki, to jednak ze sporym bagażem zasad, których nigdy nie złamie. I podobnie jak jego pies, z darem do snucia wspomnień i opowieści.
Jüri Tuulik jawi nam się jako ludowy gawędziarz. Kreśli czytelnikowi pogląd życia na niewielkiej, rybackiej wyspie, przedstawiając je przez pryzmat dwóch wydarzeń, w które wtrąca liczne retrospekcje, poszerzając stopniowo horyzonty. Nadaje ludzkie cechy zwierzętom, czyniąc z nich istoty nawet bardziej ludzkie od niejednego człowieka. Sprawnie łączy w niewielkiej objętościowo książce elementy humorystyczne i melancholię, piękno życia oraz jego trudy, znoje i smutki, pokazując, że życie psa, gdyby tylko psy mogły mówić, okazałoby się takie samo jak życie człowieka, z takimi samymi emocjami, które potrafią wbić się w serce i do końca życia go nie opuścić. A może to tylko podkreślenie, że zwierzę upodabnia się do swojego właściciela? Albo może też być na odwrót – człowiek wiele może nauczyć się od swojego psa. A już na pewno jeden nie może żyć bez drugiego, o czym obaj przekonują się dosłownie.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Wiejski tragik. Powrót do domu
Tytuł oryginału: Külatraagik. Kujusoit
Autor: Jüri Tuulik
Wydawnictwo: Iskry
Rok wydania: 1989
Rok wydania oryginału: 1980
Liczba stron: 170