„- Przyjęli naszą ofertę wyjazdu do domu – powiedziała premier w ostatnim orędziu telewizyjnym roku. – Obcokrajowcy mają prawo wrócić do ojczyzn i połączyć się tam z rodzinami. Naród islandzki oddaje im do dyspozycji swoje statki i paliwo. Decyzja te nie była łatwa, flota rybacka potrzebuje paliwa, aby wyżywić naród. Ale musimy też wykazać się odpowiedzialność społeczną, musimy okazać współczucie w działaniu.
Uśmiechnęła się zimnym uśmiechem, na rękach trzymała swoje dziecko. Wyłączyłem telewizor.
Ktoś tam szeptał, że ta podróż nie jest realna, nie jest rzeczywista. Że kapitanowie mają zniszczyć przyrządy sterujące i wrócić na brzeg z pilotami, że pozbawiają statki sterowności, żeby w najbliższej niepogodzie, podczas wiatrów, halsowały i zatonęły albo wpłynęły na mieliznę lub by podróżni zginęli powolną śmiercią z głodu i pragnienia. Niektórzy szeptali nawet, że statki zostaną zatopione na pełnym morzu, że ocean połknie wszystkich obcokrajowców, wszystkich turystów, imigrantów, muzułmanów, protestujących, opozycję, wszystkich tych, którzy pozostawali poza systemem i nie dali się ugiąć”.
Hjalti Ingolfsson prowadzi normalne, spokojne życie. Pracuje w redakcji jednej z największych redakcji w kraju, a wolne chwile spędza w towarzystwie partnerki, Hiszpanki Maríi, oraz jej dzieci – kilkunastoletniej Margret i kilkuletniego, ciemnoskórego Eliasa. Dobre, spokojne i przyjemne życie zaczyna się rozpadać pewnego popołudnia, gdy mężczyzna przygotowuje kolację dla swoich przyjaciół, zapominając po raz kolejny o dzieciach partnerki. Wściekła María decyduje się odejść od Hjaltiego, nie wiedząc jeszcze, że mężczyzna, z którym teraz łączy go coraz mniej, będzie jej jeszcze bardzo potrzebny. Tymczasem Hjalti wpada w wir pracy. Do czasu.
Pewnego poranka, gdy mężczyzna zjawia się w redakcji, otrzymuje prostą, choć tajemniczą informację. Islandia straciła połączenie. Na wyspie działają łącza krajowe, lecz zerwany został całkowicie kontakt ze światem zewnętrznym. Specjaliści, technicy i informatycy badają wszystkie możliwe opcje, podejrzewając atak hakerski lub przerwanie jednego z podwodnych kabli, łączących Islandię ze Szkocją, Norwegią lub Grenlandią, lecz okazuje się, że technicznie wszystko działa tak, jak wcześniej. Prezydent, premier i większość ministrów wyjechała przed awarią do Berlina, w związku z czym pozbawiony władzy kraj zaczyna powoli odczuwać rosnący niepokój.
W redakcji Hjaltiego napięcie rośnie. Redaktor naczelna zarządza, by nie informować ludzi o wszystkim i starać się uspokoić narastającą panikę. Nowo uformowany rząd, z przyjaciółką i dawną kochanką Hjaltiego na czele, Elin Olafsdottir, przejmuje całkowicie władzę, tworząc Komitet Wykonawczy Rządu Islandii, wprowadzając szereg nowych strategii, takich jak gospodarka planowa, nazywana bardziej neutralnie samowystarczalną gospodarką narodową, oraz inżynieria społeczna, nazywana ładniej zarządzaniem zmianami. W plany rządu zostaje wplątany Hjalti, jako bliski przyjaciel nowej premier i silny przedstawiciel prasy.
Tymczasem Islandia coraz szybciej pogrąża się w chaosie. Mijają kolejne miesiące, a żadne połączenie ze światem zewnętrznym nie zostało nawiązane. Wysłane ekspedycje badawcze nie wracają, statki i samoloty znikają z radarów i giną gdzieś w zamorskiej przestrzeni, zupełnie jakby cały świat, poza małą wyspą na skraju Atlantyku, z dnia na dzień przestał istnieć. W kraju zaczyna brakować towarów, od ropy i innych olejów napędowych, po żywność. Zgodnie z rozporządzeniami, każdy mieszkaniec musi dostarczać do państwowych magazynów określoną ilość wełny na ubrania, produktów rolnych i trawy, a wszystkie sektory naukowe zostają przerzucone na opracowywanie nowych technik rolnych i udoskonalaniu dawnych technik łowieckich.
Hjalti, wciąż stojący na uprzywilejowanej pozycji, nie ma pojęcia o coraz większym kryzysie i anarchii, jaka panuje w pogrążonym w chaosie kraju. Informowany jedynie z oficjalnych źródeł, wierzy, że rząd zapewnia godne racje żywnościowe i dba o równy rozwój wszystkich mieszkańców wyspy. Prawda wygląda jednak inaczej. W różnych miejscach kraju podkładane są ładunki wybuchowe, by pozbyć się osób o najmniej potrzebnych zawodach, zabierających bezcenne teraz pieniądze. Po jednym z takich wybuchów pracę traci María – skrzypaczka w orkiestrze narodowej. Tylko dzięki poświęceniu jej kolegi kobieta nie traci życia, tak jak kilkadziesiąt innych osób. Utrata pracy, a do tego status obcokrajowca, jaki na nią został nałożony, sprawia, że rodzina z dnia na dzień traci wszystko i zaczyna odczuwać to, co cała wyspa. María musi prosić o pomoc Hjaltiego.
Mężczyzna po raz pierwszy rzeczywiście widzi jak wygląda kraj. Rusza do jednego z reykjavickich centrów handlowych, całkowicie zdewastowanego, przemienionego na punkt handlu wymiennego, sprzedaży narkotyków i burdelu z nieletnimi dziewczynkami, by ratować dwunastoletnią Margret. Początkowa przerażona miejscem nastolatka szybko zmieniła zdanie i zdecydowała się zostać tutaj, z bandą stręczycieli i małoletnich bandytów, zapewniających jej jednak więcej jedzenia i bezpieczeństwa niż bezrobotna matka. Nawet przybyły z ratunkiem dawny ojczym nie jest w stanie jej namówić na powrót. Jeszcze nie teraz.
Mijają kolejne miesiące, a upadającej Islandii niewiele jest w stanie już pomóc. Sącząca się z oficjalnych kanałów rządowych propaganda informuje tylko, że kraj jest w stanie zapewnić wyżywienie dla wszystkich, a produkowana nadwyżka prądu zostanie wykorzystana do napędzania trawlerów i łodzi, które wypłyną na odleglejsze terytoria, by łowić na jeszcze większą skalę. O prawdziwym wymiarze rosnącej tragedii premier informuje Hjaltiego. Kraj jest w stanie wyżywić nie więcej jak 60% rdzennych Islandczyków, a do ich liczby trzeba dodać kilkadziesiąt tysięcy turystów i mieszkańców z innych państw. Rząd musi podjąć decyzję – czy skazać na powolną śmierć swoich ludzi, czy przyjezdnych. Decyzja może być tylko jedna. Wszystkich obcokrajowców trzeba umieścić na statkach i odesłać w świat. Nawet jeśli poza lądem zostaje już tylko ocean.
„Wyspa”, autorstwa Sigríður Hagalín Björnsdóttir, to znakomicie napisana dystopia polityczna. Oto pewnego poranka okazuje się, że kraj całkowicie stracił łączność ze światem. Poza granicami Islandii została większa część rządu, co zmusza pozostałych do przejęcia władzy. Czynią to bardzo chętnie i szybko wprowadzają rządy autorytarne, choć lud domaga się rozpisania wyborów. Coś, co pozornie nie wydaje się być aż takim strasznym, szybko przeradza się w największy koszmar. Razem z brakiem łączności, o której zerwanie oskarża się wszystkich, łącznie z rosyjskimi wielorybnikami, zaczyna brakować podstawowych towarów. Przestaje funkcjonować eksport i import, brak obrotu islandzkiej korony sprawia, że ta traci wartość, gwałtownie rośnie inflacja, a silnie uzależniony od dostaw żywności kraj zaczyna cierpieć głód. Wychodzą na jaw największe problemy Islandii, kraju, który dzięki źródłom geotermalnym może hodować na znaczną skalę banany, lecz nie ma doświadczenia w produkcji podstawowych zbóż, a przerzuceni na wymarłe wioski i farmy ludzie z miast, muszą korzystać z wiedzy pozostawionej dekady i setki lat temu przez praprzodków.
Björnsdóttir oprócz upadku kraju, pokazuje jeszcze szybszy upadek człowieczeństwa. Szczęśliwy i spokojny naród, nauczony doświadczeniami wcześniejszych kryzysów, szybko upomina się o swoje bezpieczeństwo. Przezorna i wystraszona część społeczeństwa błyskawicznie zbiera to, co będzie jej najbardziej potrzebne. Pozostali, jak María czy Hjalti, przekonani, że skoro mają pracę, to jakoś przeżyją, szybko zderzają się z rzeczywistością. W momencie, gdy potrzebne są praktyczne umiejętności i najbardziej wartościowym człowiekiem jest rdzenny Islandczyk, hiszpańska skrzypaczka nie ma racji bytu. Cała orkiestra nie ma prawa istnieć i domagać się pieniędzy za bezużyteczną teraz pracę. Morale narodu jest już i tak niskie, żadna muzyka go nie podniesie.
Człowieczeństwo w upadającym świecie upada razem z nim. Björnsdóttir wprost, chociaż łagodnie, przedstawia rosnące bezprawie, w którym rządzi siła i towar, który się posiada. Najdroższe i najcenniejsze nawet skrzypce nie są nic warte, za to za stary rower, tak potrzebny, gdy brakuje benzyny do napędzania samochodów, staje się bezcennym łupem, za który można dostać trochę równie bezcennego pożywienia. A jeśli ktoś nie ma nic na wymianę, odbiera siłą to, czego potrzebuje, lub sprzedaje swoje ciało, niezależnie od wieku. Skala upadku pogrążonego w chaosie i głodzie kraju, być może ostatniego na świecie, rośnie z dnia na dzień.
Oprócz głównego wątku, autorka wprowadza co jakiś czas wątek z przyszłości, opisując nowe życie Hjaltiego, gdzieś w najdalszym zakątku wyspy, z dala od upadającej cywilizacji, żyjącego tak, jak ludzie setki lat temu. Czy jest to tylko forma ucieczki od tragedii jaka dotknęła Islandię, czy też może wizja postapokaliptycznego świata, który pozostał?
Sigríður Hagalín Björnsdóttir wykorzystuje w swojej powieści to, co znamy doskonale z historii naszej części Europy. Propagandowe hasła, informujące o wszechobecnym dobrobycie, prężnym rozwoju, dostępności do wszelkich potrzebnych dóbr, to polityka rządów komunistycznych, a takimi stają się rządy Elin Olafsdottir. Jej politycy i osoby uległe, jak Hjalti, otrzymują jedzenie ponad miarę i potrzeby, podczas gdy za drzwiami redakcji oczekują przymierający głodem mieszkańcy. Towary zbierane od wszystkich, pod przymusem i groźbą, nie są równomiernie rozdzielane. Czasem nawet wcale. Już nawet język oficjalnych notatek prasowych czy przemówień premier pełne są zwrotów i wyrażeń rodem z komunistycznej nowomowy. Wszystko to nadaje „Wyspie” wydźwięk podobny do „Roku 1984”, George’a Orwella czy „Opowieści Podręcznej”, Margaret Atwood, wręcz stawiając ją tuż obok.
„Wyspa” to naprawdę świetna, trzymająca w napięciu powieść o kraju, który oderwany od reszty świata pędzi prosto w przepaść.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Wyspa
Tytuł oryginału: Eyland
Autor: Sigríður Hagalín Björnsdóttir
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2018
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 285