„Jak żołnierz gramofon reperował”, Saša Stanišić – BOŚNIA I HERCEGOWINA, CZ. 6

przez Kulturalny Nihilista

„Przez jeden wieczorny zmierzch i niespokojny sen żołnierze byli z nami; spali w naszej pościeli, my spaliśmy na schodach, straże obudziły nas w środku nocy, grali dwóch na dwóch kością kurczęcia na korytarzu. Swoje czołgi zaparkowali na podwórzu, ich psy nie miały imion, były w złym humorze i przepadały za dziećmi.
Wymarsz żołnierzy, podczas gdy matki pieką chleb. Z mieszkania čiki Seada wkracza na korytarz zwycięzca, schyla głowę w drzwiach, żaden hełm nie pasuje na tę największą głowę świata, potrzebowałby wanny. Taka zwycięska czaszka waży dwa kanciaste kamienie, a kiedy zwycięzca mruga, z jego oczu turlają się drobne kamyki. Zwycięzca krzyczy do swoich chłopaków i żołnierki z rudymi włosami: zaraz będzie coś dla was, chłopaki, czas dla hulaków!
Wlecze za sobą gramofon, jak gęś na zarżnięcie trzyma go za tubę, unosi nad progiem. W jego łapie adapter jest mały jak zabawka. Zaraz! Chłopaki! Gramofon čiki Seada w lewej ręce, wypolerowany na błysk kałasznikow w prawej. Zaraz, zaraz, zaraz, rozlega się na schodach, a uzbrojeni i związani słuchają. Zwycięzca z największą głową świata kładzie ramię gramofonu na płycie, ale nic nie dzieje się zaraz. Co za bezczelność! krzyczy, wali ręką i zaraz też kopie w pudło. Chłopaki, zaraz będzie! szarpie pokrętła, przesuwa dźwignię, potrząsa ramieniem gramofonu, przypatruje się płycie, zastanawia się i wkłada lufę karabinu do tuby.
Gdybym był czarodziejem zdolności”.

Aleksandar Krsmanović ma kilkanaście lat i ogromną wyobraźnię. Oprócz tego ma całkiem sporą rodzinę, chociaż właśnie pożegnał dziadka Slavka, po którym uroczystości pogrzebowe trwąły kilka dni. O dziadku Slavku krążą różne opinie, tak odmienne, jak odmienna była jego osoba, o czym Aleksandar jest skutecznie uświadamiany przez kolejne, długie dni i wieczory. Chłopak, oprócz tego, że ma ogromną wyobraźnię, ma też dobre nazwisko, bo chociaż jego matka jest Boszniaczką, to ojciec jest Serbem. To ratuje go przed wojną, która dosyć niespodziewania wpada na ulicę. Zapewnia mu bezpieczeństwo. Ale ono, jak wszystko, jest niestałe. Stała jest tylko ukochana rzeka, Drina, rwącym strumieniem przepływająca przez wyliczony wzdłuż i wszerz Wyszegrad.

Aleksandar Krsmanović jest jest uczniem szkoły podstawowej, gdzie chociaż radzi sobie nie najgorzej, to jednak ciągle robi coś nie tak. Prace domowe na zadawane tematy pisze zawsze o czymś innym – o najukochańszej babci, z całego grona wszystkich ukochanych babć, o całej rodzinie, w tym najwięcej o porywczej ciotce, wypowiadającej słowa z prędkością karabinu, nazywanej czule Tajfun, o kolejnych przygodach związanych z łowieniem ryb, o sąsiadach, dwóch mężczyznach nazywanych wujkami, Seadzie i Hasanie, którzy zawsze widywani są razem, mimo nieustających różnic w poglądach i ciągłych kłótni. No i oczywiście o ulubionym mięsie mielonym ze śliwką w środku, lub chorwackich paluszkach mięsnych, ćevapčići.

Jednak mimo młodego wieku, czasem Aleks dostrzega coś, czego inni nie zauważają. Subtelną sugestię nauczyciela serbsko-chorwackiego, zaznaczającego, że nie jest już towarzyszem nauczycielem, tylko panem nauczycielem. Szczególnie w chwili, gdy już-nie-towarzysz-a-pan nauczyciel zdejmuje ze ściany portret Josipa Broza Tito – byłego prezydenta Jugosławii. Młody Krsmanović w interesujący sposób rozprawia się z Tito, wyliczając wszystkie śmierci bałkańskiego komunisty – tę pierwszą, prawdziwą, w maju 1980 roku; drugą, gdy umarły wszelkie Titowskie idee, doprowadzając do rozpadu Jugosławii; kolejne śmierci byłego prezydenta odbywały się we wszystkich filmach i programach, najpierw masowo tworzonych, potem równie masowo zapominanych. Aż w końcu kolejną śmierć przeżył Tito pod postacią obrazów i portretów, takich jak ten szkolny, na którym stracił oko podczas ostrzału budynku. Aleksandar zostawia te myśli jednak tylko dla siebie. Obcym woli mówić mniej niebezpieczne rzeczy.

Przemyślenia chłopca dojrzewają razem z nim. Najpierw powoli, potem nabierając gwałtownego tempa, gdyż zaczyna się wojna. Aleks szybko się uczy, że dobrze jest mieć odpowiednie, serbskie nazwisko, za to niedobrze jest zdradzać imiona chorwackie czy arabskie, a takie właśnie ma Asija – pierwsza, dziecięca miłość, którą ratuje przed serbskimi żołnierzami okradającymi właśnie mieszkania. Asija – imię, które prześladować go będzie przez wiele lat, szczególnie na obczyźnie, dokąd udaje się z rodzicami, uciekając przed szalejącą śmiercią. Asija – imię-widmo, do którego regularnie pisze z Niemiec listy, za każdym razem na inne nazwisko, rozpaczliwie czekając na odpowiedź i pytając wszystkich, czy znają dziewczynkę, dziś już ponad 20-letnią kobietę, o tak rzadko spotykanym imieniu. Asija. Tylko i po prostu Asija. Dziecięce miłości nie mają nazwisk. Mają tylko włosy w kolorze przepięknym, bo innej nazwy na tę barwę nie wymyślono, a ostatnie wspomnienia z nimi zatrzymały się na obleganej właśnie klatce schodowej.

Gdy dorosły już Aleksandar w końcu zbiera się na odwagę, by przyjechać do rodzinnej Bośni, dziś już rozdzielonej na dwa narody, zauważa, że chociaż ukochana Drina wciąż płynie, ulubiony most nad nią nie dał się porwać żadnej burzy, a wszyscy znajomi pozostali na miejscu, oprócz najbliższych przyjaciół, jego miasto się skurczyło, zmalało i zbiedniało. A mimo to nawet w nim nie ma dziewczyny o arabskim imieniu. Ani w nim, ani w Sarajewie, ani w całej Bośni i Hercegowinie, tak jak nie było jej po drugiej stronie telefonu, gdy nocami dzwonił i pisał listy z obcego kraju w Europie Zachodniej.

Saša Stanišić w swojej książce „Jak żołnierz gramofon reperował” przedstawia po części swoje własne losy, uzupełnione opowieściami ludzi z najbliższego otoczenia. Wyszegrad przedstawiony w książce, z płynącymi przez niego rzekami, z miejscami, jest miastem jego dzieciństwa. Zarówno Saša, jak i bohater jego książki, Aleksandar, mają tyle samo lat, ich losy toczą się jednakowo, w tym samym czasie wraz z rodziną uciekają do Niemiec, a po latach obaj wracają do ojczyzny. Trudno powiedzieć jakie treści zostały przez autora wymyślone, a jakie miały miejsce naprawdę, lecz jest to sprawa marginalna. „Jak żołnierz gramofon reperował” jest bowiem nietypową, ale bardzo interesującą powieścią, graniczącą trochę z filozoficznym traktatem, opartym na dziecięcej wizji świata. Chociaż rozpoczyna się wojna, w powieści przybiera ona nieco inny kształt. To nie ostrzały artyleryjskie czy rozrzucane granaty, nie serie z karabinów czy braki w dostawie wody i prądu grają tutaj główną rolę. Wojna z tej powieści ma więcej zapachów niż smród krwi i żelaza. Pachnie dobrze doprawionym mięsem mielonym i groszkiem, który smakuje jak fasola. Chociaż natrafić można tutaj na rzeki pełne ciał, zdecydowanie częściej porywcza Drina karmiona jest robakami i świerszczami, nabijanymi na haczyk wędki, a żołnierze, gdy mają akurat chwilę przerwy, próbują zachować normalność, tańcząc do muzyki naprawionego właśnie gramofonu lub czytając książkę.

Wojna w tej powieści, w swojej najgorszej formie, pokazana jest przez pryzmat odpoczynku podczas zawieszenia broni – jednego z wielu, tak samo krótkiego i niestabilnego jak wszystkie poprzednie. Zmęczeni walką żołnierze obu walczących stron zaczynają grać w piłkę na środku polany otoczonej polami minowymi, gdy nagły ostrzał informuje wszystkich, że zawieszenie broni właśnie się skończyło. Ci, którzy mieli broń najbliżej siebie, ustawiają w rzędzie przeciwników. Sport się skończył, odpoczynek też, a rywale z boiska na powrót stali się śmiertelnymi wrogami. O życiu jednych albo drugich decydować będzie kilkunastominutowa dogrywka, pod czujnym okiem wściekłego, uzbrojonego generała, który przejmuje rolę sędziego. Życie ludzkie zaczyna ważyć tyle, ile waży lecąca do bramki piłka.

Książka Sašy Stanišicia to istna paleta emocji. Napięcie, gdy autor opowiada o wojnie, miesza się z humorem, gdy opisuje kolejne przygody z życia znajomych, jak np. tę o Milenku Pavloviciu zwanym Morsem, który z nagłej podróży po Jugosławii przywiózł sobie nową partnerkę, nazwaną później Biedronką. Wzruszające opowieści pełne rodzinnego ciepła stają na szali naprzeciw długich lat spędzonych w samotności w Niemczech. No i sam dysonans wojennej rzeczywistości widzianej oczami dziecka. A gdy wydarzeń jest zbyt wiele, można usiąść z młodym Aleksandarem Krsmanoviciem i jego potokiem myśli, by w spokoju łowić ryby nad przepiękną rzeką.

Tym, co jeszcze dodatkowo wyróżnia tę powieść, są rozdziały. Już tylko ich nazwy nawiązują do ich treści, a bywają naprawdę zaskakujące i intrygujące, jak np. „W co bawiliśmy się w piwnicy, jak smakuje groszek, dlaczego cisza szczerzy zęby, kto się dobrze nazywa, co może wytrzymać most, dlaczego Asija płacze, jak Asija promienieje”, „Halo. Kto mówi? Aleksandar! Coś takiego, skąd dzwonisz? Nieźle! Fatalnie, a u ciebie?” czy „Z trzydziestu przypadkowo wybranych numerów w Sarajewie mniej więcej co piętnasty ma automatyczną sekretarkę”. Wszystko to czyni tej książki powieść niepowtarzalną, istny „bałkański kocioł”.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Jak żołnierz gramofon reperował
Tytuł oryginału: Wie der Soldat das Grammofon repariert
Autor: Saša Stanišić
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2008
Rok wydania oryginału: 2006
Liczba stron: 345

0 komentarz
1

Podobne posty

Zostaw komentarz