„Przyszło nam tu żyć”, Jelena Kostiuczenko – ROSJA, CZ. 4

przez Kulturalny Nihilista

„Lecz gdy wracają wspomnienia o uczniach, nie można już ich zatrzymać:
– Dużo się działo. Najpierw jeden z chłopców przestał chodzić na lekcje. Niby dlatego, że matka nie miała pieniędzy na szkolne wydatki. Potem znaleźli go zamarzniętego w stodole na sianie. A rok później dwoje dzieci spaliło się żywcem. Brat i siostra, dziewięć i siedem lat. Ich mama, moja sąsiadka z dołu, została tirówką. I pewnego razu, gdy wychodziła na trasę, wyłączyli prąd, więc zostawiła dzieciom lampkę naftową… Teraz się zapija. I jak zrozumieć sens tego wszystkiego? – pyta Nina Fiedorowna. – Jednego udaje się uratować, a drugiego nie. I dlaczego? Teraz wierzę w Mojry, ślepe greckie baby. One plotą ludzkie losy z tego, co akurat mają pod ręką, i urywają nitkę, kiedy im się tylko zechce. Jedynie tak mogę jeszcze cokolwiek zrozumieć. Już nie wierzę, że Misza może się uratować – ciągnie Nina Fiedorowna. Płacze od dłuższego czasu, ale nawet tego nie zauważyła. – Jeśli nawet ja, matka, mówię do niego: „Weź linę, zakręć na szyi””.

Kolczugino, jedno z niewyróżniających się miasteczek rosyjskiej prowincji, pełne wysokich bloków w centrum, zmniejszających swoje rozmiary, aż do drewnianych domków na jego obrzeżach. Sieć ulic docierających do głównego placu, a na nim dwa pomniki: Lenina i Nieznanego Żołnierza. Przy tym drugim pali się wieczny ogień.

Kolczugino, jak i cała Rosja, świętuje nowy, 2008 rok. Noc z 1 na 2 stycznia zapisuje się jednak w kronikach miasta czarną wstęgą. Aleksiej Dienisow, młody robotnik wracający od znajomych, płonie żywcem w wiecznym ogniu na centralnym placu miasta. Wersji tłumaczących to zdarzenie, jest kilka. Oficjalnie mężczyzna podszedł do grupki osób stojących przy pomniku, dołączając do rozmowy. Ta przeradza się w kłótnię, a następnie bójkę z czterema chłopakami, którzy po brutalnym pobiciu zdejmują z Aleksieja kurtkę i kładą go twarzą do ognia. Dwa dni później zwęglone zwłoki identyfikuje rodzina. Pozostaje kwestia ukarania sprawców.

Trzech dwudziestolatków i jeden czternastolatek. Absolwenci lub uczniowie miejscowej szkoły specjalnej, połączonej z internatem. Dyrektor szkoły wie, co to za dzieci. Zdaje sobie sprawę z trudności, jakie przynosi ich wychowanie. Nie tłumaczy, ale też nie broni; informuje jedynie, że z 30-40 procentami uczniów nie wychodzi. Opuszczają szkołę z wyuczonym zawodem, lecz bez umiejętności interpersonalnych, dzięki którym potrafiliby żyć w społeczeństwie.

Broni za to szef milicji. Nie chłopców, a siebie, tłumacząc, że lokalne służby mają zbyt duże braki kadrowe, by zapanować nad tym, co dzieje się w mieście. Mieście, które wcześniej było wsią, położoną za sto pierwszym kilometrem od Moskwy. Za granicą, za którą radziecka władza przesiedlała tych, których uznała za margines społeczny. Rozbudowane w ten sztuczny sposób Kolczugino, wraz ze swoją tragedią, jest tylko jednym z wielu tak utworzonych miast na terenie całego kraju. Miast dla ludzi wykluczonych, którymi nikt się nie interesuje. A jeśli jakieś zainteresowanie wykaże, będzie ono miało wygląd pędzącego przez pola sapsana.

Szybki pociąg łączący Niżny Nowogród z Moskwą i Moskwę z Petersburgiem, nazywany sapsanem, rozpędza się do 250 km/h. Prędkość ta pozwala na znaczną oszczędność czasu, zapewniając komfort podróży i wygodę. Niestety, tylko dla wybranych. Wprowadzenie na linię sapsana poskutkowało tym, że władza odcięła dziesiątki wiosek od jedynego środka transportu. Ci mniej pokrzywdzeni stracili tylko kilka z podmiejskich pociągów, wciąż mogąc złapać jeden poranny do stolicy i jeden wieczorny, powrotny. Ci bardziej pokrzywdzeni stracili łączność całkowicie.

Do mniej pokrzywdzonych należy Galina, żyjąca w Riedkinie, oddalonym od Moskwy o 133 km, a od najbliższego większego miasta, Tweru, o prawie 40 km. Czasy pociągów osobowych Galina wspomina dobrze. Pobudka o szóstej rano, zaprowadzenie córki do przedszkola, następnie pociąg o 8:14 do Tweru, do dwunastogodzinnej pracy na kasie w dworcowym supermarkecie i powrót do domu, pociągiem niemal idealnie dopasowanym do rytmu jej pracy. Pojawienie się sapsana wszystko skomplikowało. Pociąg osobowy najpierw przesunięto na późniejszą godzinę, a następnie poranny kurs całkowicie zlikwidowano. Ostatni kurs z kolei przyspieszono. Galina, jak i setki innych osób, pracujących na co dzień w Twerze i innych miejscowościach wzdłuż linii kolejowej, traci tym samym jedyny środek transportu, a w rezultacie i pracę.

Sapsan komplikuje nie tylko życie zawodowe. Stacja Czuprijanowka i wieś Szczerbinino zostały podzielone torami jeszcze w czasach pociągów osobowych. Dopóki jeździły osobówki, mieszkańcy spokojnie funkcjonowali, nie obawiając się, że nie dostaną się na drugą stronę. Pociąg osobowy zatrzymywał się na stacji i jechał wolno, jadąca dokądś straż pożarna lub karetka pogotowia mogły bez przeszkód przemieszczać się między częściami. Wprowadzenie na linię szybkiego pociągu stało się dla wszystkich przekleństwem. By jadący między metropoliami mogli sprawnie i szybko odbyć podróż, bez zbędnego zatrzymywania się na kluczowych dla miejscowej społeczności drogach czy na niewielkich stacjach, Szczerbinino jest zamykane na kilka godzin dziennie, na czas przejazdu wszystkich sapsanów. Dojazd do umierającego człowieka, w godzinach przejazdu nowoczesnych maszyn, jest niemożliwy. Sapsan musi pędzić na miejsce, życie ludzkie może poczekać. Tak jak uczniowie, których nauczyciele utknęli po drugiej stronie, nie mogąc dotrzeć na egzaminy. Czas staje się towarem luksusowym. Oferując go więcej jednym, drugim daje się go znacznie mniej.

Niektórym zaś odbiera się go całkowicie, jak 186 dzieciom i 184 dorosłym, zamordowanym w dniach 1-3 września 2004 roku w osetyjskim mieście Biesłan.

Tragedia, która miała wtedy miejsce, wstrząsnęła całym światem. Jej sprawcami byli terroryści z Czeczeni, pod dowództwem Szamila Basajewa, mszczący się za prowadzone przez rosyjskie władze działania wojenne, znane później jako II wojna czeczeńska. Biesłańska szkoła raz do roku staje się żywym pomnikiem pamięci, z zewnątrz przykrytym złotą, twardą kopułą, od środka rozrywanym gorączkowym biciem tysięcy serc, które regularnie przychodzą opłakać ofiary.

Każde z tych serc ma swojego człowieka. Każdy człowiek miał kogoś, kogo w tamtych dniach stracił. Polegli w Biesłanie wciąż są traktowani jak żywi – dalej liczy się im lata i traktuje tak, jakby żadna akcja terrorystów, a potem antyterrorystów, nie miała miejsca, choć trudno nie zauważyć, że było zupełnie odwrotnie. Popękane, podziurawione ściany, gdzie każda jedna dziura oznaczała kulę, która kogoś przeszyła, zostały co prawda załatane, wbrew woli rodzin, ale o licznych duszach, pozostawionych na tutejszej sali gimnastycznej, przypominają przykurzone portrety.

Ci, którzy odwiedzają biesłańską szkołę przed rocznicą tragedii, opowiadają o koszmarnych snach, jakie ich nawiedzają. Kazbiek Dzarasow stracił tutaj młodszego syna, Asłana. Na rozpoczęciu roku szkolnego pojawił się jeszcze ze starszym, którego w chwili rozpoczęcia ataku przerzucił przez okno, ratując mu tym życie. W śnie, który go męczy, pojawia się sad, w którym pracują drwale ścinający drzewka i wrzucający je do ogniska, mówiąc, że sad nie jest już potrzebny. Taki sen przyśnił się Kazbiekowi trzy dni przed atakiem.

Rita w ataku traci jedyną córkę, dziewięcioletnią Ałłoczkę. Rita też miała sny. W każdym widziała siebie i córkę, obie ubrane w czarne stroje. Bała się, powtarzając sobie, że musi przygotować ukochaną córeczkę na śmierć. Mówiąc o śmierci, miała na myśli swoją.

Władimir w szkole stracił żonę, Zinaidę, i dziesięcioletnią córkę, Madinę. We wspomnieniach przetacza się oderwana głowa żony i jej przebita pierś. I dziewczynka, którą pochował, a która okazała się być córką sąsiadki, co potwierdziły wykonane badania genetyczne. Ekshumacja i przewożenie zwłok między miastami, na ponowny pochówek, odbija się i w snach Władimira, w których rozmawia z dziewczynką, którą pochował jako swoją córkę. Zrywa dla niej śliwki, lecz ta informuje go, że ona nie jest jego dziewczynką, że swojej córki musi dopiero poszukać.

Szukają więc wszyscy. Szukają odpowiedzi, jak przetrwać w tym, kraju, w którym przyszło im żyć.

„Przyszło nam tu żyć” to fenomenalny zbiór reportaży Jeleny Kostiuczenko, będący wybranymi tekstami ze zbioru pod tym samym tytułem, oraz z reportaży prasowych. Kostiuczenko dokonuje czegoś niezwykłego. Swojej pracy nie opiera tylko na rozmowach czy zebranych tu i ówdzie informacjach. Potrafi w znakomity sposób wejść w badane środowisko, stając się na czas tworzenia reportażu uczestniczką lokalnego życia. Dzięki temu otrzymujemy pokaźną liczbę tekstów przedstawiających Rosję i Rosjan od wewnątrz i, co najważniejsze, od tej najmniej znanej, ciemniejszej strony.

Autorka odbywa szkolenie policyjne i na kilkanaście godzin wchodzi w środowisko rosyjskiej policji, razem z nią analizując sprawy czy prowadząc dochodzenia. Uczy się też kiedy można wziąć łapówkę (i w jaki sposób to robić), uświadamiana, że pensja funkcjonariusza jest skandalicznie niska, biorąc pod uwagę trudy pracy. Opuszcza komisariat, by spędzić noc przy trasie, z drogówką, razem z nimi kontrolując ruch i poznając ludzkie zachowania w chwili, gdy dochodzi do jakiegoś wypadku.

Przy trasie autorka staje także z inną grupą, wchodząc w świat nielegalnego seksu i przydrożnej prostytucji, poznając rytm pracy i skryte marzenia dziewczyn, które świadomie oddają swoje ciała wszystkim kierowcom, za wyjątkiem tych z Kaukazu. Klientów z Kaukazu obsługuje tylko jedna z pracujących przy drodze kobiet.

Jelena Kostiuczenko nie boi się poruszać tematów dotyczących osób wykluczonych. Wykluczonych z wielu powodów, ze względu na dziennikarski profesjonalizm nie poddawanych ocenie. Tym samym trafia do mieszkania grupy narkomanów, gdzie poznaje historię najstraszniejszego narkotyku – krokodyla, zamieniającego ciało w gnijącą tkankę. Obserwuje proces odmierzania składników, pełnego skupienia gotowania, nabierania w strzykawkę i wstrzykiwania sobie w pękające od nadmiaru chemii żyły. Jej zdolność obserwacji sprawia jednak, że zza mętnych oczu i zamroczonego umysłu dostrzega człowieka, którym dana osoba była wcześniej i zręcznie prowadzoną rozmową próbuje wydobyć go na zewnątrz, sprowadzając na właściwe tory, choćby na krótką chwilę.

Raz za razem Kostiuczenko pojawia się w miejscach, gdzie panuje specyficzna forma prawa, ustanowiona przez lokalną społeczność, pozostawioną samą sobie. Rozmawia z każdym, niezależnie od jego statusu społecznego, wieku, narodowości czy kondycji psychofizycznej, słuchając historii, o których jej rozmówcy nie mają komu opowiedzieć. Następnie tworzy z nich niezwykle wciągające historie, przygnębiające i przerażające swoją realnością. Wszystko to sprawia, że „Przyszło nam tu żyć” jest żywym i wartkim obrazem tej części rosyjskiego narodu, która porzucona została na jego obrzeżach i w którą najbardziej uderzają wszelkie zmiany płynące z góry. Lub też ich kompletny brak.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Przyszło nam tu żyć
Tytuł oryginału: Нам здесь жить
Autor: Jelena Kostiuczenko
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2020
Rok wydania oryginału: 2015/2018
Liczba stron: 326

2 komentarze
3

Podobne posty

2 komentarze

Olga 05/03/2021 - 21:38

No to trzeba będzie zakupić. Dziękuję za recenzję 🙂

Powrót
Kulturalny Nihilista 07/03/2021 - 01:26

Służę uprzejmie 🙂 Jeszcze kilka interesujących reportaży z Rosji się pojawi, bo ten kraj jest szczególnie chętnie opisywany. Choć i z kilku reportaży musiałem zrezygnować, żeby nie było za dużo tej literatury faktu.

Powrót

Zostaw komentarz