„Badyl na katowski wór”, Alan Bradley – FLAWIA DE LUCE, CZ. 2

przez Kulturalny Nihilista

„- To było przed sześciu laty? – przerwałam mu. – W roku 1944?
– Tak jest – odpowiedział Dieter. – We wrześniu.
Nie mogłam się opanować. Musiałam go o to zapytać…
– Więc byłeś na Coulverhouse Farm, gdy w Gibbet Wood znaleziono powieszonego Robina?
– Flawio! – wykrzyknął tata, odstawiając głośno spodeczek z filiżanką. – W moim domu nikt nie będzie plotkował o cudzych nieszczęściach!
Oblicze Dietera nagle spochmurniało, a jego oczy zapłonęły. Gniewem?
– To ja… – powiedział – …go znalazłem.
'To on go znalazł!’, wykrzyknęłam w myślach. 'Niemożliwe!’. Pani Mullet powiedziała mi przecież jasno i wyraźnie, że ciało Robina odkryła Madzia Migotka!
Zapadła wyjątkowo długa cisza, którą przerwała Fela, zrywając się, by napełnić filiżankę Dietera.
– Proszę, niech pan wybaczy mojej siostrzyczce – zaszczebiotała łamiącym się głosem. – Flawia cierpi na dosyć niezdrową fascynację śmiercią.
'Brawo, Felu!’, pomyślałam. Trafiła w sedno, ale nie domyślała się nawet połowy prawdy”.

Jedenastoletnia Flawia de Luce nie żyje. Trumnę z jej ciałem niosą właśnie na cmentarz parafialny przy kościele św. Tankreda w Bishop’s Lacey, by złożyć ją do zimnego grobu. Mimo tego Flawia dalej jest świadoma. Doskonale widzi ciemne wnętrze grobowca, tłoczącą się na dole zupę z gnijących kości i smutne epitafium, które życzyłaby sobie wyryć na nagrobku. Z niebytu wyrywa ją krakanie kawek, dla których wszystko, co leży na cmentarzu, jest potencjalnym pokarmem. Chwilę później definitywnie z umierania wyciąga ją zasłyszany ludzki głos, złorzeczący wszystkiemu i wszystkim.

Całkiem żywa Flawia przerywa swoją teatralną sztukę, by zlokalizować źródło dźwięków. Szybko okazuje się, że jest nim rudowłosa kobieta, leżąca nieopodal na jednym z grobów, wyglądająca niczym żywy obraz. Nieznajoma, przedstawiająca się wdzięcznym imieniem Nialla, informuje dziewczynkę, że do Bishop’s Lacey trafiła przez przypadek, gdy furgonetka, którą jechała z Rupertem Porsonem, postanowiła się nieoczekiwanie zepsuć. Gdyby ojciec Flawii był bardziej przekonany do nowości technologicznych, nastolatka wiedziałaby z miejsca, że wspomniany przez Niallę mężczyzna to słynny lalkarz, którego programy emitowane w BBC cieszą się ogromną popularnością.

Jak zwykle niespodziewanie na cmentarzu pojawia się proboszcz Richardson, oferując Nialli i wracającemu akurat Rupertowi, mężczyźnie o koślawym chodzie, niskim wzroście i koziej bródce, potrójną pomoc. Obiecuje znaleźć kogoś, kto za niewielką opłatą naprawi furgonetkę z wygrawerowanym na drzwiach napisem „Kukiełki Porsona”, a na czas trwania naprawy spróbuje tak znamienitych gości zakwaterować u kogoś w miasteczku. Dodatkowo proponuje artystom wystawienie jednego spektaklu dla mieszkańców, w sobotnie popołudnie w salce parafialnej. Oczywiście przy pełnym obiletowaniu przedstawienia. Nialla i Rupert zgadzają się, najbliższą noc muszą jednak spędzić w namiocie rozbitym w wolnym rogu cmentarza. Flawia zostaje natomiast z miejsca zaangażowana do pomocy lalkarzom.

Następnego dnia proboszcz zjawia się z kilkoma informacjami. Jedyna osoba, która zna się na mechanice samochodowej, wróci dopiero za kilka dni, to też artyści będą musieli zostać na dłużej w mieście. Na ten czas znajdą skrawek ziemi pod swój namiot na farmie Culverhouse, należącej do Gordona i Grace Ingleby. Dziwni gospodarze co prawda nie angażują się w życie społeczne od pięciu lat, odkąd ich jedyny syn, rówieśnik Flawii, został znaleziony powieszony na szubienicy stojącej w pobliskim lesie. Flawia musi pokierować odpalony cudem pojazd, by doprowadzić nowych znajomych na miejsce. Niefortunnie po drodze trafiają na obłąkaną kobietę, mieszkającą w niedalekim sąsiedztwie przeklętej szubienicy. Nazywana przez wszystkich Madzią Migotką, ze względu na rozwieszane na drzewach błyszczące przedmioty, z przerażeniem rozpoznaje w Rupercie diabła. Zdaje się, że farma osamotnionych gospodarzy zawiera w sobie znacznie więcej tajemnic, niż Flawia kiedykolwiek by przypuszczała. Czy za tajemniczą śmiercią małego Robina Ingleby stać może stara wariatka? Czy też niemiecki jeniec wojenny, nieziemsko przystojny Dieter Schrantz, od końca wojny pracujący u Inglebych?

Nie jest to pora, by zajmować się śmiercią sprzed kilku lat. Teraz Flawia ma ważniejsze rzeczy na głowie. Przede wszystkim musi wpuścić w znalezione na progu czekoladki, zapewne przeznaczone dla jej najstarszej siostry, Ofelii, odpowiednią dawkę własnoręcznie przygotowanego siarkowodoru. Zemsta nastolatki na znienawidzonych siostrach musi być dobrze przygotowana. Czasu jednak jest niewiele, bo proboszcz wraz z Rupertem i Niallą czekają na pomoc w rozstawianiu ozdób, scenografii i przygotowaniu wszystkiego do jutrzejszych spektakli, podzielonych na część dla dzieci oraz dla dorosłych, w kilkugodzinnych odstępach czasu. A przecież możliwość zajrzenia za kulisy teatralnej sztuki, zwłaszcza gdy jest to teatr kukiełkowy, szalenie popularny w całym kraju, to coś, o czym marzy każde dziecko i znaczna część dorosłych. Skomplikowana mechanika i niezwykłe umiejętności Ruperta, by robić kilka rzeczy jednocześnie, to coś, co koniecznie trzeba zobaczyć.

Następnego dnia cała rodzina de Luce, wraz ze służącymi oraz wyjątkowo nielubianą ciotką Felicity, która odwiedziła Buckshow, by ratować rodzinny budżet, wybiera się do parafialnej salki na przedstawienie. Flawia doskonale wie, że wszyscy będą zachwyceni, była już na pierwszym pokazie wystawianego „Jasia i magicznej fasoli”. Niewidoczny, ukryty na piętrze Rupert doskonale radził sobie z pokazem, a zjawiskowa, choć mocno ekscentryczna Nialla, bawiła wszystkich w roli Babci Gąski. Gdy więc na scenie pojawia się figurka Jasia, mająca twarz zmarłego przed pięcioma laty Robina Ingleby’ego, wszyscy wstrzymują oddech. Jedynie nieproszona przez nikogo Madzia Migotka wpada w psychozę, wyrażając to, o czym wszyscy widzowie milczą. Nikt jednak nie reaguje aż do chwili, gdy w kluczowym momencie przedstawienia z teatralnego nieba na scenę ma spaść olbrzym Galligantua, lecz zamiast niego spada śmierdzący spalenizną mężczyzna, z iskrami sypiącymi się z martwego ciała.

Wierny służący Dogger, siedzący w pierwszym rzędzie obok Flawii, potwierdza to, co dziewczyna przeczuwa od razu. Całe miasteczko było właśnie świadkiem morderstwa. Kolejnego podczas tego upiornego lata. Panienka de Luce jest w swoim żywiole, wiedząc, że musi wyprzedzić miejscową policję i rozwiązać kilka nagromadzonych się tajemnic, zanim dokona tego inspektor Hewitt. Zacząć musi od rozmowy z Niallą. Problem w tym, że kobieta gdzieś zniknęła.

Alan Bradley w „Badylu na katowski wór” znów zaskakuje. Drugi tom przygód jedenastoletniej Flawii de Luce, domorosłej detektyw, miłośniczki wszelkich niewyjaśnionych wydarzeń, pasjonatki trucizn i śmierci, o cały poziom przebija bardzo dobrą pierwszą część. I mimo tego, że wiemy już czego po nastolatce się spodziewać, dostajemy tyle treści, że i tak jesteśmy zaskoczeni ich rozwojem.

Książka zaczyna się niespodziewaną sceną śmierci Flawii. Dziewczyna wyobraża sobie własny pogrzeb i to, jak zachowałaby się jej rodzina – nienawidzące jej starsze siostry i chłodny, oszczędny w emocjach ojciec, więcej czułości okazujący kolekcji swoich znaczków. Tylko dzięki przeprowadzonej inscenizacji spotyka na cmentarzu nietypową, rudowłosą kobietę, która okazuje się być teatralną artystką, asystentką słynnego lalkarza, jednej z gwiazd telewizji BBC. Wyjątkowa zdolność Flawii do pojawiania się w nieodpowiednim czasie, w niestosownym miejscu sprawiają, że natychmiast zostaje zaangażowana w prowadzoną przez proboszcza akcję pomocy artystom, a przy okazji wprowadzenia odrobiny kultury w małomiasteczkowe życie. Lokalna społeczność z radością zobaczy na żywo słynny teatr lalek samego Ruperta Porsona, wzbudzający na żywo jeszcze więcej emocji, niż w telewizji. Tym bardziej, jeśli nieoczekiwanym elementem spektaklu jest prawdziwa, choć nieplanowana śmierć.

Śledztwo w tej sprawie spada oczywiście na Flawię. Nieoficjalnie, bo nikt z dorosłych nie zaangażowałby jedenastolatki do czegoś takiego. Młoda de Luce’ówna czuje się jednak w obowiązku, by wyprzedzić w dochodzeniu znajomego inspektora. Tym bardziej, że dostrzega powiązania, których nikt inny nie zauważa. Których nikt inny dostrzec nie może, bo te pozostawały ukryte przez wiele lat. Umiejętnie zadawane pytania oraz sympatia, jaką Flawia budzi w mieszkańcach Bishop’s Lacey, a także wyjątkowy zmysł dedukcji, prowadzą dziewczynę kolejnymi ścieżkami, nie zawsze bezpiecznymi. Fakt, że kukiełka Jasia, głównego bohatera spektaklu Ruperta i Nialli, miała twarz zmarłego przed laty dziecka gospodarzy, na których farmie artyści zostali zakwaterowani, to jeden z pierwszych tropów. Te jednak szybko się rozgałęziają, zapętlają, raz za razem wprowadzając nowe wątki lub prowadząc donikąd.

Szybko też okazuje się, że Flawia, chociaż znana w promieniu wielu mil od miasteczka, sama niewiele wie o jego mieszkańcach. By nadrobić straty, potrzebne będzie wykorzystanie archiwalnych numerów miejscowego tygodnia. Odkąd jednak Flawia omal nie zginęła w szopie przerobionej na biblioteczne archiwum, to pozostaje zamknięte. Ale czy jest coś, czego panienka de Luce, wraz ze swoją wierną damką Gladys oraz nowo odkrytym talentem aktorskim, nie potrafiłaby zrobić?

„Badyl na katowski wór” to znakomita rozrywka na wysokim poziomie. Pierwszy tom zwiastował już poziom kolejnych części, jednak przy drugim Alan Bradley poszedł krok dalej. Wprowadził więcej wątków, z jednej sprawy tworząc dwie, by utrudnić ich rozwiązanie zarówno czytelnikowi, jak i głównej bohaterce. Dzięki temu do samego końca nie wiemy co się naprawdę wydarzyło, ani kto za to odpowiada. A grono podejrzanych nieustannie się powiększa.

Sama Flawia jest dokładnie taka, jaką ją poznaliśmy. Z jednej strony jest osamotnioną dziewczynką, której siostry wmawiają, że została adoptowana, a ojciec nie wyraża większego zainteresowania tym, co się z nią dzieje. Niekoniecznie dlatego, że nie chce, a dlatego, że nie potrafi. Całym światem Flawii staje się więc samochód jej zmarłej dawno temu matki, zaparkowany w powozowni, oraz odziedziczone po ekscentrycznym wuju laboratorium, w którym nastolatka dalej szkoli się w produkowaniu trucizn. I chyba jest w tym coraz lepsza.

Z drugiej strony Flawia pokłady swojej energii przekłada na kolejne morderstwo, jakie zostało dokonane w tym sennym miasteczku, gdzieś na angielskiej prowincji. Całymi dniami biega i jeździ tam i z powrotem, łapiąc się każdego wątku, nieostrożnie rzuconego przez kolejnego rozmówcę słowa czy zasłyszanej „przypadkiem” informacji. Robi się coraz bardziej pewna siebie i bezczelna, gdy rzuca kolejnym gładkim kłamstwem, oczywiście dla dobra sprawy. Ale wszystko to tylko dodaje jej uroku i budzi sympatię, zwłaszcza wtedy, gdy znów stwierdza, że: „czasem się nienawidzi. Ale niezbyt długo”.

Wprowadzenie przez Bradleya do fabuły wątku kukiełkowego teatrzyku dla dzieci dodaje powieści niesamowitego klimatu, pełnego dziwnego mistycyzmu i wzmagającego ukrywane przez mieszkańców tajemnice, które nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne. Sprawny język autora sprawia, że ponownie używane często i gęsto chemiczne zwroty czy elementy z brytyjskiej kultury nie męczą, a prowokują do dalszych poszukiwań i pomagają wykiełkować nowym zainteresowaniom, o które często byśmy nigdy się nie posądzali, że są w stanie w nas wyrosnąć.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Badyl na katowski wór
Tytuł oryginału: The Weed That Strings the Hangman’s Bag
Cykl: Flawia de Luce
Tom: 2
Autor: Alan Bradley
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2010
Rok wydania oryginału: 2010
Liczba stron: 359

0 komentarz
3

Podobne posty

Zostaw komentarz