„Wówczas przyszła kolej na chichoczącą, dosiadającą trupiego wierzchowca śmierć. W końcu zjawili się następni królowie, biskupi, jeźdźcy, giermkowie i błaźni, niosąc wojnę pełną krwi róż i dźwięku werbli. Królowe zaczęły płonąć żywcem w swych wieżach. Oto śmierć, śmiejąca się władczyni, prowadząca – przy dźwięku dud – całą tę koszmarną bandę prosto do piekła. Oto wodzirejka tańca wisielców”.
Pierwsza połowa XVII wieku to czasy jednej z największych wojen, jakie trawiły Europę przez setki lat. Na ziemiach Świętego Cesarstwa Niemieckiego walczą ze sobą protestanccy książęta niemieccy, wspierani przez Szwecję, Danię i Niderlandy, Czechy, Siedmiogród i Francję, przeciwko katolickiej dynastii Habsburgów, przy wsparciu m.in. Hiszpanii i Austrii. Pierwsza połowa XVII wieku to czasy wojny trzydziestoletniej, angażującej większość europejskich państw. I jednocześnie to czasy, gdy nikt już nie wiedział dla kogo, o co, ani przeciw komu walczy. Takie okoliczności sprzyjały powstawaniu band rozbójników, gotowych przyłączyć się do tej strony, która zaoferuje najwięcej, łącząc w sobie wojenne sieroty, wykolejeńców, bandytów, ale i szlacheckich synów, którzy dawno już zgubili swoje wzniosłe ideały.

Jedną z takich band są Ludzie Bez Twarzy, przemierzający Europę i próbujący nie dać się zabić przez szalejące wojska, nie odróżniające już wrogów od sojuszników. Skrywają twarze za pokracznymi maskami, swoje dawne imiona zastępując pseudonimami, takimi jak Kapitan, Klejnot, Brutus czy Dżuma. Niespodziewanie drużyna Bez Twarzy zostaje napadnięta przez znacznie liczniejszy i lepiej uzbrojony oddział kawalerii. Salwując się ucieczką, Kapitan, a niedługo po nim reszta ocalałej kompanii, trafia do wąskiej i długiej szczeliny, na końcu której znajduje się świat nie pasujący do panujących wokół realiów. Za górską szczeliną znajduje się bowiem zielona, niespalona dolina, nad którą nie unosi się smród pogorzeliska i odór zgnilizny. Dolina, którą rządzą nie królowie, cesarz czy papież, a stary mistrz Wilhelm i jeszcze starszy Czarownik. Dolina, o której chrześcijański Bóg zapomniał, za to opiekę nad nią roztaczają starzy bogowie, którym mieszkańcy oddają cześć podczas majowego święta płodności. Niebo nad doliną jest błękitne, zieleń traw i liści soczysta, a dziewczęta, skore do zamążpójścia, piękne i radosne jak najbystrzejszy, górski strumień.
Gdy w sam środek uroczystości wjeżdżają Ludzie Bez twarzy, śmierdzący posoką, juchą i ogniem, w przerażających maskach, nazwani zostają diabłami. Informują mieszkańców o trwającej za górskimi łańcuchami wojnie, ofiarując im ochronę przed wojskami, które również mogły znaleźć szczelinę i całymi hufcami mogą napaść ostatni, nietknięty skrawek ziemi. Gdy mistrz się zgadza, pełen obaw, rozpoczyna się, mająca trwać tylko tyle, ile będzie konieczne, koegzystencja nieznających zła mieszkańców wioski z wojennymi upiorami Bez Twarzy. I chociaż większość z nich zdaje się czerpać satysfakcję z tego błogiego azylu, tym bardziej, że wiejskie dziewczęta chętne są to bliższych spotkań z nieznajomymi, a i inni mieszkańcy nie skąpią im najlepszego jedzenia, to jednak niektórym nie odpowiada grzeczne i uniżone dowództwo Kapitana. Wojna, która wryła się w serca niektórych wojaków, nie pozwala o sobie zapomnieć, co prowadzi do buntu, którego skutki mogą być tragiczne dla wszystkich. Pozostaje zadbać o to, co obiecano mieszkańcom doliny – zapewnienie bezpieczeństwa. Tym bardziej, że to tylko kwestia czasu, aż będzie ono bardzo mocno zagrożone.

Tymczasem życie w wiosce toczy się swoim stałym, wyznaczanym przez pory roku, rytmem. Nie najmłodszy już Kapitan, zupełnie przypadkiem zaślubiony młodziutkiej, jeszcze niedojrzałej, lecz już pięknej, ciemnowłosej Feyi, cierpliwie czeka, aż ta osiągnie odpowiedni wiek, by złączyć się z nią w czystej miłości, pośród maków, pod prastarym drzewem. Tak bowiem chcieli bogowie i tak też przyrzekła wróżkom znad jeziora. Ale nigdzie nikomu się nie spieszy. Dolina skrzy się wszystkimi możliwymi kolorami, każda pora roku wydaje się być piękniejsza od poprzedniej, mieszkańcy zżyli się już z wojakami, a do tego dochodzą niekończące się zabawy z okazji kolejnego majowego święta, przesilenia, równonocy… I nikt już zdaje się nie pamiętać, że za górami wojna zbiera krwawy łup i nikt nie może czuć się bezpiecznie.
„Bez twarzy”, polskiego rysownika Zbigniewa Kasprzaka oraz francuskiego scenarzysty, Pierre’a Duboisa, to naprawdę przepiękna opowieść. Historia osadzona w realiach wojny trzydziestoletniej, wydawać by się mogło, będzie raczej trudnym tematem. Tak też zapowiadały pierwsze strony komiksu, gdzie pełno jest śmierci, płomieni, krwi i zniszczenia. Zadziwiające, z jaką łatwością udało się autorom przejść do tak odmiennej części, jak życie w ukrytej dolinie. Najpierw powoli rozwija się akcja, potem przyspiesza, znów zwalnia, aż prawie się zatrzymuje, na długo, bardzo długo, by nagle wybuchnąć niczym beczka pełna prochu, w momencie, gdy wszyscy, zarówno czytelnik, jak i bohaterowie komiksu, są przekonani, że śmiertelna kawalkada już o nas zapomniała.
Szalenie podobają mi się rysunki. Zbigniew Kasprzak wykonał coś znakomitego, dbając o każdy szczegół, z niemal malarskim kunsztem ukazując zarówno grozę wojny, jak i sielskość ukrytej doliny. Aż chciałoby się tam być, przeżywać z jej mieszkańcami kolejne święta, cieszyć się zabawą, czerpać satysfakcję z dobrze wykonanej, potrzebnej pracy, a na koniec dnia oddać się w objęcia kochającej żony, w pięknej, drewnianej chacie. Całość dopełnia równie dobry scenariusz, pełen poetyckich, wytwornych zwrotów, plastycznych opisów natury i pogańskich świąt, jak np.: „Mówi się, że przebiśniegi powstają z popiołów spalonej staruchy śniegów… Po nich pojawiają się krokusy, gwiaździste błyski wiosny” czy „Otwieram obchody święta majowego! Niechaj woda i niebo połączy się z ogniem i ziemią. Córki wody i nieba, macie wianki z wiecznie zielonego bluszczu, który – rosnąc i wijąc się – chroni nasze domy… Synowie ziemi i ognia, macie gałązki zawsze zielonego ostrokrzewu, który odstrasza zło i opiekuje się światłem… Nadszedł czas, by córki i synowie się połączyli. Oby wasz wybór był wyborem serca i duszy. Rozpostrzyjcie skrzydła!”.

Komu bym polecił?
Choć na pierwszy rzut oka wydawać się może, że jest to komiks o wojnie, ci, którzy jej tutaj szukają, poczują się zawiedzeni. Jedna z najstraszliwszych wojen Europy jest tylko tłem dalszych wydarzeń. Nie mniej i tak polecam rzucić na niego okiem, choćby dla przepięknych barw i rysunków, które niezwykle cieszą oczy. Zdecydowanie polecam miłośnikom tradycyjnego rysunku komiksowego. Oprócz tego tym, którzy poszukują w różnych dziełach kultury wątków związanych w pogańskimi wierzeniami (choć się nie zapowiadało, jest ich tutaj całkiem pokaźna garść). No i tym, którzy chcą po prostu dobrze spędzić czas, poddając przy tym życie drobnej refleksji.
Tytuł: Bez twarzy
Tytuł oryginału: Les Sans-Visages
Autor: Zbigniew Kasprzak, Pierre Dubois
Wydawnictwo: Egmont Polska
Rok wydania: 2019
Rok wydania oryginału: 2019
Liczba stron: 95
