„To był odruch. Ale wielkie ludzkie czyny biorą się często z takich odruchów, a ta noc stała się nocą porywów. Don Rafel pod osłoną ciemności zszedł do ogrodu z portretem doñi Gaietany. W mdłym świetle kinkietu przeszukał skład narzędzi. Gdy stamtąd wyszedł, udał się prosto do bramki i znalazł na ulicy. Nigdy tego nie robił o tej porze. Może tylko w młodości, kiedy wychodził z kolegami i wracał podpity. Pewnie by poczuł dreszczyk emocji towarzyszący zakazanej przygodzie, gdyby nie jego nastrój. Teraz już w całkowitej ciemności przebrnął przez kałuże prosto do pałacu baronostwa de Xerta. Wybrał furtkę, tę, która zawsze pozostawała zamknięta, mimo że wychodziła na ulicę Ample. Zachowując maksymalną ostrożność, jaśnie pan Rafel Massó niczym nowy Luter w Wittenberdze młotkiem owiniętym szmatą, by wyciszyć uderzenia, przybił jedyną tezę, jaką posiadał, tezę zemsty, nieprzyzwoity portret doñi Gaietany Renom, baronowej de Xerta, do drzwi jej własnego domu, pod osłoną deszczu, ku zgorszeniu wszystkich, jako rewanż za upokorzenie, które ugodziło go do żywego. Gaietano, ty kurwo, zgiń we mgle.
Oddychając ciężko, zły, że tak głośno dyszy, don Rafel spędził resztę nocy, chodząc po ogrodzie szybkim krokiem, w milczeniu, ostrożnie jak złodziej. Splunął chyba z dziesięć razy na podstępny grób Elviry, ty niewdzięczna dziwko, niszczysz mi życie, i natychmiast schylał się, by usunąć plwocinę, ze słowami Elvireto, moje ty biedactwo, ja nie chciałem, ale zasłużyłaś sobie na to, ty świntuszko. To był wypadek, Elvireto. Przepędziła go z ogrodu dopiero mżawka, delikatny, nieprzerwany szum wody. Aż do czwartej, kiedy zszedł na dół, don Rafel spalał się w swoim gabinecie podobnie jak świeca, która rzucała niedostateczne światło na jego zgniłe myśli”.
Roku Pańskiego 1799, w dziesięć lat po hucznych wydarzeniach francuskiej rewolucji, hiszpańska arystokracja trwała w najlepsze, bawiąc się szampańsko na licznych spotkaniach towarzyskich. Akurat okazją ku temu jest bal u markiza de Dosrius, w pałacu przy barcelońskiej ulicy Ample, gdzie nie może zabraknąć nikogo, a szczególnie jego – don Rafela Massó i Pujades, cywilnego prezesa Trybunału Królewskiego, tytułującego się skromnie „jaśnie panem”. Pałac markiza w tym wyjątkowym dniu staje się wspaniałą salą koncertową, w której zaśpiewać ma słynny słowik z Orleanu, Marie de l’Aube Desflors. Takiej okazji jaśnie pan nie może przepuścić, tym bardziej, że w pałacowych salonach spotkać może Gaietanę – młodziutką baronową de Xerta, swój obiekt pożądania, do którego wzdycha, podglądając ją przez okna swojego gabinetu.
Występ francuskiej śpiewaczki wzbudza ogromne zainteresowanie męskiej części publiczności. Madame Desflors również nie pozostawaje obojętna na widownię, zapraszając do akompaniamentu młodego poetę, Andreu Perramona, który zjawił się w pałacu w celach bynajmniej nie rozrywkowych. Arystokratyczna atmosfera sprawia, że śpiewaczka i poeta spędzają razem część nocy, po której młodzieniec żegna się się z wyruszającym na wojnę przyjacielem, oficerem Josepem Ferranem Sortsem.
Nadchodzący poranek przynosi złe wieści. Słowik z Orleanu zostaje odnaleziony martwy w hotelowym pokoju, a wszelkie ślady prowadzą prosto do młodego Perramona, z którym artystka widziała się jeszcze kilka godzin wcześniej. Rozpoczyna się błyskawiczne śledztwo, mające na celu skazanie poety na śmierć. Oskarżony i zamknięty w lochach czeka na ułaskawienie, lecz dowieść jego niewinności może tylko Sorts, za którym zrozpaczony ojciec Andreu wysyła posłańca. Tymczasem pętla na szyi poety zaciska się coraz mocniej i szybciej. Niefortunnie obok zwłok śpiewaczki znaleziono dokumenty młodzieńca, zawierające osobliwy testament osobistego ogrodnika Rafela Massó. Zaniepokojony jaśnie pan musi działać i poruszyć fundamenty podległych sobie departamentów, by zawarte w nim tajemnice nie wyszły na jaw. Choć i tak już za dużo osób o nich wie, jak np. nowy naczelnik policji, znienawidzony Estremadurczyk Jerónimo Manuel Cascal de los Rosales y Cortés de Setúbal, zwany Chujem.
Upływające tygodnie wzbudzają w jaśnie panu coraz większe lęki. Przekonany o tym, że pieniędzmi zamknął usta swojego ogrodnika, żył do tej pory w spokoju, nękany tylko czasami wyrzutami sumienia i narastającą tęsknotą za swoją kochanką, Elvirą. Te jednak szybko i regularnie odsuwa od siebie przy pomocy lunety, do której dopiero co zamówił specjalne szkło odwracające obraz, którym było młode i ponętne ciało sąsiadki, atrakcyjnej baronowej, doskonale zdającej sobie sprawę z podglądania przez starego, zramolałego sąsiada. Dwie z gwiazd na firmamencie jaśnie pana – żyjąca Gaietana i martwa Elvira, regularnie dołączały do nieokreślonych bytowo Plejad, których conocna obserwacja uspokajała rozkołatane serce prezesa. Gdyby tylko niebo nad Barceloną końca roku, a według niektórych i końca wieku, nie było przez większą część zasnute ołowianymi chmurami…
„Jaśnie pan”, katalońskiego, niezwykle dziś popularnego pisarza, Jauma Cabré, to jego pierwsza uznana przez krytyków powieść. Jeszcze świeża warsztatowo, ale już pokazująca wyjątkowy styl artysty. „Jaśnie pan” jest bowiem powieścią wielowątkową, w której nie wszystko jest takie, jakim się na początku zapowiada. Mamy zatem główny wątek morderstwa, w które wplątany zostaje młody poeta. Jedynym grzechem Andreu Perramona była nieuwaga – nierozważnie zdjęty z szyi medalion, prezent od kobiety, która go kochała, lecz której miłość zrozumiał dopiero w ostatnich chwilach życia, a do tego pozostawione w pokoju listy oskarżające jaśnie pana. To przez nieuwagę poeta trafia do lochu, gdzie stajemy się świadkiem jego powolnego upadku i zacieśniającej się pętli szubienicy. Lecz z biegiem czasu i upływem stron rodzi się pytanie – czy aby na pewno to jest wątkiem głównym?
Drugi wątek, wychodzący na prowadzenie dopiero po znacznej części lektury, dotyczy tytułowego jaśnie pana. Rafel Massó jest arystokratą. Przynajmniej za arystokratę się uważa, chociaż nie płynie w nim błękitna krew, a w środowisko wkupił się ciężką pracą i paroma przekrętami. Jest też prezesem Trybunału Królewskiego w Barcelonie, co daje mu prawie nieograniczone możliwości. Posiada pieniądze i władzę, nie ma jednak tylko jednego. Kobiet, które tak chętnie przymilają się innym mężczyznom z jego otoczenia. Prezes, nie mogąc zdobyć niewieścich serc (nie licząc swojej radykalizującej się żony, Marianny), musi dbać o erotyczne przygody we własnym zakresie. Przygarnia więc na utrzymanie kochankę, w której się zakochuje, zapewniając jej opiekę, dom i stały dopływ gotówki, w zamian za poświęcenie mu w łóżku dwóch wieczorów w tygodniu. Jaśnie pan jest jednak nieświadomy tego, co ukochana Elvira robi w pozostałe pięć samotnych dni, a odkrycie tej tajemnicy staje się jego największym przekleństwem i treścią dokumentów porzuconych przez poetę przy zwłokach śpiewaczki.
Czytelnik obserwuje powoli rosnący triumf jaśnie pana, przekonanego, że wraz z uśmierceniem Perramona zginą także wszelkie oskarżenia, rzucające ponury cień na jego karierę i reputację. W końcu nie ma już nikogo, kto by z pierwszej ręki dowiedział się o wydarzeniach sprzed kilku lat i nagim ciele młodej, ładnej kobiety. Na nieszczęście prezesa, informacje zawarte w dokumentach roznoszą się szybciej niż rewolucja. A na mały zysk i nową posadę łakomie zerka znienawidzony naczelnik policji. Na domiar złego Estremadurczyk wie znacznie więcej, w tym także o zamówionych przez jaśnie pana wulgarnych, pornograficznych rycinach, z modelką o twarzy ślicznej baronowej z sąsiedztwa. Jaśnie pan Rafel Massó, cywilny prezes Trybunału Królewskiego w Barcelonie, musi stawić czoła i zawalczyć o swoje stanowisko, majątek i godność. Jeśli tylko będzie to możliwe, bo z odsieczą wiszącemu na szubienicy przyjacielowi, poganiając konia, pędząc na złamanie karku, nadciąga cudem odnaleziony po wielu tygodniach oficer Ferran Sorts, domagający się nie stanowiska czy fortuny jaśnie pana, ale, dla odmiany, jego głowy.
Jaume Cabré w swojej powieści w bardzo malowniczy sposób przedstawia epokę schyłku XVIII wieku, czasów tuż po rewolucji francuskiej, której echa dotarły do hiszpańskich elit, niewiele robiących sobie z rosnącego zagrożenia. Katalończyk tworzy paletę barwnych postaci, dopisując je do stosownych wydarzeń, dzięki czemu możemy spojrzeć zza kulis w brudny świat polityki i władzy tamtych lat. W „Jaśnie panu” z każdą stroną czuć narastający fatalizm, który tylko przeskakuje z postaci na postać, dotykając tragedią coraz więcej osób, nie dając chwili wytchnienia nawet tym, którzy od początku powieści nie żyją. Jakby tego było mało, autor bardzo zręcznie operuje fabułą, w jednej powieści zawierając tak naprawdę dwie, a być może i więcej, nie wszystkie jednakowo rozbudowując, a jedynie w mniejszym bądź większym stopniu łącząc, zostawiając otwarte drzwi czytelnikowi.
Cabré daje w powieści głos wszystkim, a razem z głosem odpowiedni styl, dopasowany do wykonywanego przez siebie zawodu i okoliczności, w których dana postać się wypowiada. Mamy więc pełne elegancji i ogłady wypowiedzi arystokracji, które w chwilę później przechodzą z trafnie rzucone przekleństwo i stosowny wulgaryzm, gdy po raz kolejny prezes, markiz czy baron przechodzi z rozmowy o astronomii na wyzywający dekolt przechodzącej obok hrabianki. Innym razem fatalistyczne rozmyślania o beznadziei życia i nieuchronności śmierci kontrastują z radosną pisaniną z wojskowego obozu bądź wynajętego tymczasowo pokoju, z dygresjami pełnymi czarnowłosych i rudych dziewcząt, tekstów do pisanych właśnie pieśni i, jakże w tym momencie ironicznego, wychwalania życia.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Jaśnie pan
Tytuł oryginału: Senyoria
Autor: Jaume Cabré
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2015
Rok wydania oryginału: 1991
Liczba stron: 447
