„Na babci nazwisko przyszła do Gminy Żydowskiej paczka z Belgradu. Wiadomość przyniósł tata, a jutro Davor lub on sam muszą tę paczkę dostarczyć na miejsce. Każdy ma nadzieję, że będzie przeznaczona właśnie dla niego, że przyszła od kogoś bliskiego i pełna jest frykasów odpowiadających jego upodobaniom. I dlatego mama ma nadzieję, że paczka została wysłana z belgradzkiego Ośrodka Sai Baby i znajduje się w niej owies, jęczmień, wibhuti, nowy tomik wierszy Vesny Krmpotić, portret Sai Baby naturalnej wielkości, brązowy ryż i brązowy cukier… Brkić ma nadzieję, że to paczka od jego kompanów znad Sawy i że są w niej bidony z rakiją, sprytnie ukryte w kartonach papierosów drina z Nišu, a wszystko nadziane ostrymi papryczkami. Sanja z kolei spodziewa się paczki od swojego brata, a w niej witamin i minerałów, podpasek i pasty do zębów, pieluszek jednorazowych i specjalnego pasa dla ciężarnych. Davor wierzy, że to ojciec przysyła mu papiery wraz z jugosłowiańskim obywatelstwem, a może także zawinięte w te papiery słoiczki z majonezem, oliwkami i marynowanymi ogórkami. Ja natomiast uważam, że to któraś z koleżanek na uchodźstwie przypomniała sobie o mojej miłości do czekolady, neski, mleka w proszku i kakao. Julio zamówił paczkę z deficytowymi lekami – na uspokojenie i na serce. Jedynie tata nie pielęgnuje żadnych pragnień i oczekiwań. On nikogo nie ma w Belgradzie”.
Gdy wybucha w Bośni i Hercegowinie wojna, Maja jest nastolatką. Razem z rodziną i najbliższymi znajomymi postanawiają ukryć się w jedynym budynku, którego piwnice są wystarczająco duże, a jego znaczenie pozwoli im względnie normalnie żyć. Tym samym na czas nieokreślony stają się mieszkańcami miejskiego muzeum, którego dyrektorem jest ojciec Mai. Zbiór tak odmiennych osób sprawia, że cały budynek wygląda jak wielobarwny, narodowy kilim.
Rozpoczęta właśnie wojna, dzięki której Sarajewo ponownie staje się sławne na cały świat, jest doskonałym źródłem wielu mniej lub bardziej interesujących wydarzeń, które dziewczyna postanawia opisywać w zeszycie, tworząc swoją własną powieść na kształt pamiętnika lub dziennik na kształt powieści – jeszcze nie wie jaką będzie miała częstotliwość pisania i jakich środków stylistycznych użyje do snucia opowieści. Nie martwi się za to o fabułę, bo tej dostarczają jej wszyscy współtowarzysze niedoli.
Do muzealnych koczowników należy mama, przeżywająca duchowy rozkwit, zaangażowana w dziwną i bliżej nikomu nieznaną wiarę z kategorii „stare wierzenia w nowym, modnym wydaniu”, pełen rozterek tata, próbujący podjąć decyzję czy przekazać zabytkowe koszule na pieluszki do miejskiego szpitala, czy też spróbować je gdzieś ukryć, czy też babcia – wiekowa, prawie głucha staruszka, która jednak usłyszy każdą wzmiankę o jedzeniu. Do tego Davor – przyrodni brat, który ze względu na niejasną sytuację z własną przynależnością narodową stara się unikać przymusowego poboru do wojska, a wraz z nim jego ciężarna narzeczona Sanja – płaczliwa i przewrażliwiona dziewczyna, nazywana przez niektórych „Uff, Który Chodzi”. Do tego dwóch starszych panów, weteranów z poprzednich wojen, a także największy szlachcic z całego towarzystwa – młody, rasowy dalmatyńczyk.
Życie w muzeum staje się powoli absurdalne, bynajmniej nie ze względu na przelatujące ponad głowami pociski ani kolejne dziury w muzealnym dachu. Absurdalne staje się przez próbę wprowadzenia normalności, co każdy rozumie inaczej. Normalnością staje się codzienny rytuał picia kawy, która w rzeczywistości jest prażoną i mieloną cykorią, podział toalet na część damską (lepszą) i męską (gorszą), by zachować pozory higieny, chociaż wszyscy i tak po kryjomu korzystają z damskiej. Normalnością staje się znikanie pewnych towarów i produktów, dopiero co przyniesionych, zdobytych w pilnej potrzebie, a pojawianie się w zamian za nie innych, zupełnie niepotrzebnych, ale bardziej cennych z punktu widzenia wojennego handlu. Normalnością staje się rozpoczynanie wszystkich niezbędnych prac domowych, a także dziesiątek zbędnych, gdy tylko na krótki czas pojawia się prąd. Oczywiście im więcej rzeczy wymagających prądu się robi, tym większe prawdopodobieństwo, że za chwilę go zabraknie, co skutkuje wielkimi rozterkami czy rozpoczęte pranie wyjąć i wysuszyć w takim stanie, w jakim zostało przerwane, czy też poczekać na kolejny przypływ prądu, a do tego momentu pozwolić mokrym ubraniom na samodzielne podjęcie decyzji o opuszczeniu pralki.
Wielkim zbawieniem, a jeszcze większym przekleństwem muzealnych koczowników, jest mieszkająca po sąsiedzku pani Fata, nazywana panią Flintston, posiadająca niebywały dar zjawiania się wtedy, gdy dzieje się coś ważnego i dodatkowi świadkowie są zupełnie niepotrzebni. Jednocześnie pani Flintston jest posiadaczką umiejętności absolutnego nierozumienia sarkazmu, którym wobec niech chętnie posługuje się znaczna część „muzealników”.
„Koczownicy”, Nenada Veličkovicia, to kolejne dzieło przedstawiające wojnę w Bośni, lecz w taki sposób, że jest ona tylko tłem. Co prawda to przez nią, w trosce o własne życie, rodzina Mai musiała uciekać i schować się w najbezpieczniejszym miejscu, zapominając na długi czas o spokoju i godnym życiu, lecz wydarzenia, które mają miejsce za murami muzeum, nie wpływają na jego tymczasowych mieszkańców aż tak bardzo. Veličković kreśli historię i tworzy postacie tak, by pokazać, że nie wszyscy sarajewianie kulili się ze strachu przed serbskim ostrzałem. Wręcz przeciwnie – przedstawione sytuacje nie raz pełne są humoru, każdy snuje swoje plany, historie i marzenia, zupełnie tak, jakby szalejąca na ulicach śmierć to była tylko długotrwała burza.
W „Koczownikach” brakuje tego, czego wiele jest w powojennej literaturze bośniackiej. Brakuje surowości, maszerujących wojsk i najgorszej kategorii strachu. Autor operuje raczej łagodnością, tragizm wprowadzając jedynie z rzadka, bardziej dla przypomnienia, że wojna to jednak poważna rzecz. Żołnierze obu walczących stron są jedynie z lekka zarysowani, przedstawieni bardziej z konieczności, a jedyny bardziej znaczący wojskowy okazuje się być „prywatnym” mężem pani Flintston, nie mniej ludzkim niż jego małżonka. A strach, jeśli się pojawia, dotyczy raczej ochrony eksponatów czy też informacji czy w szpitalu znajdzie się ktoś, kto przebada Sanję ultrasonografem.
Wszystko to, w połączeniu z lekkim, przyjemnym językiem, czyni tę powieść interesującą, wprowadzając jeszcze inną perspektywę, z której można spojrzeć na trwającą w latach 90. wojnę na Bałkanach.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Koczownicy
Tytuł oryginału: Konačari
Autor: Nenad Veličković
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2005
Rok wydania oryginału: 1995
Liczba stron: 296
