„Ludzie z Placu Słońca”, Aleksandra Lipczak – HISZPANIA, CZ. 1

przez Kulturalny Nihilista

„W szesnastym wieku poeta Francisco de Quevedo pisze, że „Katalończyk to złodziej o trzech ramionach”. „Kastylijskie psy” – tak nazywa w tym czasie Hiszpanów kataloński kronikarz Geroni Pujades.
Gdyby toczyli swój dialog dziś, mogliby powiedzieć na przykład, że:
Katalończycy mają nie po kolei w głowie, bo każą dzieciom włazić na szczyt ludzkich wież. Kto by narażał własne dziecko na coś takiego?
Hiszpanie są nieokrzesani i brutalni, bo jak inaczej określić ludzi, którzy cieszą się widokiem zabijanego byka?
Katalończycy każą bykom biegać z pochodniami w rogach.
Hiszpanie zrzucają z wieży kozę. (Już nie, ale do niedawna – owszem).
Katalończycy to skąpiradła, które nie chcą się dzielić zresztą Hiszpanii.
Hiszpańskie lenie żyją z katalońskich podatków.
Katalończycy to nudziarze, którym brakuje krwi w żyłach. Brakuje im krwi w żyłach, ot co!
Hiszpanie to prymitywy.
Niepodległość to zasłona dymna, żeby nie mówić o kryzysie.
Kryzys tylko uwypuklił to, co i tak od dawna trzeszczało.
Katalończycy to nacjonaliści.
„Faszysta… Przepraszam, zwolennik pozostania w Hiszpanii”.
Zero – tyle partii odwołuje się dziś w Hiszpanii do antyimigranckich nastrojów. Niepotwierdzona na żadnym uniwersytecie teza mówi, że całe zasoby fobii są zużywane we własnych granicach. Nie wiadomo, ilu dokładnie mieszkańców Katalonii ma korzenie poza nią. Ale wśród dwustu najczęstszych nazwisk w regionie na czele są García, Martínez i López (hiszpańscy Kowalski i Nowak).

– Podwójna – mówi o sobie Mertixell z Barcelony. – Gdy słucham polityków ględzących o wielkim hiszpańskim narodzie, który ma trzy tysiące lat, i że katalońskie dzieci powinny być dumne z bycia Hiszpanami, przechodzą mnie ciarki. Ale dostają też gęsiej skórki, kiedy słyszę patetyczne przemowy premiera Katalonii o historycznym momencie i woli narodu. Kiedy jadę do rodziny w Andaluzjii, skąd jest moja mama, jestem Katalonką. Kiedy rozmawiam z katalońskimi independystami, czuję się Hiszpanką”.

Hiszpania – kraj nazywany rajem, ze względu na panujący klimat, piękne krajobrazy, zachwycające połączenie kultur i życzliwość ludzi, rajem jest od niedawna. Wywalczenie wolności i godnego poziomu życia trwało długo i nie było wcale łatwe, a ich zdobycie zagwarantowało wcale nie trwały porządek. XXI wiek przyniósł Hiszpanii wiele problemów, z którymi jej mieszkańcy mierzą się do dziś.

Jednym ze słów, które stereotypowo opisują naród hiszpański, jest macho, oznaczające po prostu samca. Od tego słowa pochodzi nazwa postawy uznającej wyższość mężczyzn – machismo. Największy macho XX-wiecznej Hiszpanii nie był jednak mężczyzną. Ma delikatną twarz o subtelnej urodzie i dziewczęcym głosie. Nazywa się Pilar Primo de Rivera, jest siostrą José Antonio, który w 1933 roku założył Falangę (Falange Española) – nacjonalistyczną partię, która przyciąga setki mężczyzn. I kobiet. Pilar przekonuje brata, w którego jest bezgranicznie wpatrzona, że kobiety też mogą przydać się w walce. José ulega. Tym samym rok później powstaje Sekcja Kobieca (Sección Femenina). Od tej pory Pilar będzie zarządzać życiem hiszpańskich kobiet, dbając o ich rozwój w duchu fanatycznego katolicyzmu i służalczości wobec mężczyzn.

Zasady kobieciego życia są proste. Prawo wprowadzone z czasem przez generała Francisco Franco, niedługo po zakończeniu wojny domowej, którą sam rozpoczął, uwalnia kobiety od pracy. Frankistowskie prawo w połączeniu z zarządzaniem przez Sekcję Kobiecą tworzą nowy rodzaj kobiety – uśmiechniętą, cierpliwą i wierną. Mężatki mogą pracować tylko za zgodą męża. Kobieta nie może otworzyć konta w banku, podróżować czy wystąpić o paszport, jeśli nie ma na to zgody małżonka lub ojca. Za zdradę małżeńską odpowiedzialność karna spada właśnie na kobietę. Sekcja dowodzona przez Pilar wprowadza coraz nowsze obowiązki. Przygotowuje kobiety do życia w rodzinie, uczy gimnastyki i modlitwy. Edukacja kobiet obejmuje od tej pory religię, krawiectwo, ogrodnictwo, opiekę nad dziećmi czy ekonomię rodzinną.

Powolne rozluźnienie zaczyna się dopiero na przełomie lat 60. i 70., gdy do Hiszpanii zaczynają napływać turyści, pokazując Hiszpanom, że można żyć inaczej, bez skrajnej pruderii. Jednak prawdziwa transformacja zacznie się dopiero po 1975 roku, gdy umrze Franco, który dał się poznać jako największy hiszpański dyktator. Hiszpania od tego momentu zaczyna zmieniać swoje oblicze. Kościelna surowość, zabraniająca większości rzeczy, ustępuje miejsca pędzącej liberalizacji, a zamknięty do tej pory naród zostaje wyzwolony.

Wyzwolony Madryt lat 80. staje się barwny i ekscentryczny. Przypisane do tej pory do jednej płci role zaczynają się ze sobą mieszać, przeplatać i zamieniać. Grzeczność i usłużność przestają być pożądane, modnym staje się bunt, w tym kolorowe sukienki zakładane nocami przez mężczyzn, jeszcze niedawno dumnie prezentujących się uniformach i mundurach. W 1980 roku za najatrakcyjniejszą kobietę Madrytu uważa się Bibiana Fernández, znaną szerzej jako Bibi Andersen. Gdyby nazwać ją jej dawnym imieniem, zwracano by się do niej w formie męskiej i mówiono „Manuel”. Miasto i kraj wchodzą w fazę postępu społecznego.

Przekonuje się o tym choćby Carmen Maura – pochodząca z dobrej rodziny, córka wielokrotnego premiera Hiszpanii, żona adwokata i przykładna matka. Do czasu, gdy zostaje aktorką, bo zawód ten przyrównywany jest do prostytucji. Pierwszy film Maury to również początek kariery znanego i popularnego dziś reżysera, Pedro Almodóvara. Jest rok 1980 i właśnie wspólnie tworzą film, który wywoła skandal. „Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy”, choć początkowo miał nosić nazwę „Erekcje powszechne”, szokuje podczas premiery na festiwalu w San Sebastián. W niektórych regionach kraju zostaje bardzo szybko zdjęty z afiszu. Gazety rozpisują się, że takiego filmu jeszcze nie było oraz że taki jest obraz współczesnej młodzieży. Jest rok 1980 i jeszcze nikt nie podejrzewa, że Pedro Almodóvar otworzył szerzej furtkę do liberalnego, frywolnego i wyzwolonego świata. A wszystko za sprawą amoralnego filmu pełnego buntu, seksu i wulgarnego erotyzmu. I moczu oddawanego przez jedną z dziewczyn na swoją koleżankę.

Nie ma już dyktatora, można więc pozwolić sobie na znacznie więcej. Hiszpania powoli stawała się rajem na ziemi.

Rajem stawała się nie tylko ze względu na postępujące wyzwolenie społeczeństwa. Śmierć dyktatora sprawiła, że kraj zaczął sprawnie wstawać z kolan. Odbudowywała się gospodarka, obiecywano tysiące mieszkań, które zaczęto na wielką skalę stawiać. Powstawały nowe bloki, osiedla, dzielnice i wioski, w miejscach, w których do tej pory hulał wiatr, przesypywał się piasek i wydawało się, że nikt nie będzie chciał tam mieszkać. Ludzie jednak mieszkać chcieli. Wraz ze wzrostem budownictwa mieszkalnego, rozwijały się także banki, czerpiące ogromne korzyści na zaciąganych kredytach mieszkaniowych. Rozwój trwał do początku XXI wieku, kiedy to w 2008 roku zaczął się kryzys. Gwałtownie zwiększające się bezrobocie sprawiło, że zaciągnięte przez setki tysięcy ludzi kredyty okazały się niemożliwe do spłacenia. Gospodarka zwolniła, a gigantyczne przedsięwzięcie budowlane zastopowało. W całej Hiszpanii zaczęły się pojawiać osiedla-widma. Rozpoczęte budowy zostały wstrzymane, ponieważ przestały napływać pieniądze na ich realizację. A tam, gdzie strumień gotówki wciąż płynął, powstawały budynki na setki mieszkań, z pustymi trzewiami, w których nikt nie zdążył zamieszkać i nikt już nie zamieszka.

„Porzucone place budowy, zwisające smutno ramiona dźwigów, szkielety niedokończonych budynków, drogi prowadzące donikąd. Przejścia dla pieszych i ronda pośród pól, urwane w połowie mosty, pola golfowe jak omamy. Drogi prowadzące prosto w skałę, drogi prowadzące donikąd. Zwały betonu, plątaniny bezużytecznych ulic. Suburbia zabudowane w jednej czwartej, osiedla widma odcięte od świata brakiem pociągu, bieżącej wody i światła, pilotażowe domy widma na pustkowiu. Albo odwrotnie: same drogi. Od nich zaczęła się kiedyś budowa osiedla, która nigdy nie doszła do skutku”.

Nagle okazało się, że mieszkań jest zbyt dużo, bo ludzi nie stać na wykupienie tych, które już powstały, a do tego wciąż dochodziły nowe, zabierane tym nieszczęśnikom, którzy zachłysnęli się pofrankistowskim rozwojem, a których szczęście brutalnie ukrócił kryzys. Tym samym Hiszpania, która w latach 80. doznała społecznego rozwoju, końcem pierwszej i początkiem drugiej dekady XXI wieku cofnęła się społecznie o dziesięciolecia, a iberyjskim rajem zaczęły wstrząsać eksmisje, depresja, samobójstwa i narastające problemy. Jednym z pionierów nowego budownictwa, którego upadek był najgłośniejszy i najbardziej obserwowany, był Francisco Hernando, wraz ze swoim kluczowym projektem – ogromnym osiedlem rezydencji w Seseñii, na południe od Madrytu. Projektem nigdy nie dokończonym, dzięki czemu Seseña stała się najbardziej znanym miastem-widmo. Sam Francisco Hernando zmarł kilka miesięcy temu, w kolejnym kryzysie, który dopadł Hiszpanię – tym związanym z szerzącą się pandemią koronawirusa.

Hiszpania, którą znamy dzisiaj, znajduje się w jednym z punktów sinusoidy, na której się znalazła dawno temu. Tylko trudno powiedzieć w którą stronę zmierza. Pewną próbę zapoznania się z trudną historią tego kraju, z licznymi problemami jego mieszkańców, podejmuje w swojej książce Aleksandra Lipczak. Wędruje przez Hiszpanię, sięga do jej archiwów i rozmawia z ludźmi, z którymi nikt wcześniej nie rozmawiał, pokazując, że nic nie jest dane raz na zawsze, a kontuzje po upadku są trudne do wyleczenia przez długie lata.

Lipczak pokazuje ludzi zamieszkujących ten kraj z różnych stron. Zarysowuje wiele wydarzeń i sytuacji, tworząc barwny i poruszający kolaż hiszpańskiego narodu, podkreślając jednocześnie liczne różnice wewnętrzne. Całość czyta się więc jak połączenie opowiadania, literatury podróżniczej i reportażu. To, co najważniejsze w tej książce, wychodzi na koniec, gdy połączy się wszystkie wątki w jeden i zrozumie, że aby Hiszpania doszła do tego punktu, w którym jest dzisiaj, musiało wydarzyć się naprawdę wiele rzeczy. I że to wszystko dzięki życiowemu nastawieniu narodu spotykającego się na madryckim „Placu Słońca” (Puerta del Sol). W końcu słońce to życie, a życie to ruch. Ci, którzy spotykają się w takim miejscu, nie mogą siedzieć bezczynnie.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Ludzie z Placu Słońca
Autor: Aleksandra Lipczak
Wydawnictwo: Dowody na Istnienie
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 255

0 komentarz
2

Podobne posty

Zostaw komentarz