„Sańkja”, Zachar Prilepin – ROSJA, CZ. 5

przez Kulturalny Nihilista

„Jana wyjęła ze szklanki po herbacie cząstkę cytryny, oblizawszy się, zmrużyła oczy i wyssała ją, nie krzywiąc się przy tym…
– Pytałeś… – powiedziała – pytałeś… wtedy, jak mnie wypuścili po mityngu. Przecież widziałeś mój oderwany kaptur. Uśmiechałeś się… złapali mnie. Omonowiec. Zaproponowałam mu, żeby mnie wypuścił. I on się zgodził, wyobrażasz sobie? Zwyczajnie zaszliśmy do bramy, na dziesięć minut, a potem poszłam do domu.
Jana wstała od stolika, siedziała plecami do baru, Sasza również wstał. Zrobiła krok i tak się złożyło, że znaleźli się twarzą w twarz. Sasza wziął ją pod ręce, za łokcie, lekko, jeszcze nie wiedząc, co może teraz powiedzieć albo zrobić – i Jana na krótką chwilę zbliżyła się do niego, pocałowała go szybko w usta.
Potem się odsunęła.
– Pójdę sama, dobrze? – zapytała prawie czule.
Sasza kiwnął głową, bez zastanowienia, po prostu zareagował na jej głos.
Wyszła szybko, stukając obcasami, a Sasza usiadł za stołem. Cytryna, smak cytryny był w ustach, bardzo gorący i słodki, cytrynowy smak.
Sasza oblizywał usta i patrzył na pustą szklankę Jany. Czarne fusy, pestki cytryny”.

Moskwę przeszywa właśnie polityczny wybuch. Przez jej ulice i place przetacza się ludzka masa, skandująca antyrządowe hasła. Masa złożona w przeważającej części z ludzi młodych, nieoczarowanych kremlowską propagandą, pozbawionych złudzeń i perspektyw. Tłum pod cichym dowództwem siedzącego w więzieniu Kostienki, twórcy nowej, opozycyjnej partii, Sojuszu Stwórców, doskonale wiedział co ma robić. Tymczasową funkcję komenderowania Sojusznikami przejmuje czarnowłosa Jana Szaranowa. Charyzmatyczna dziewczyna w futerkowej kurteczce była właściwą osobą do kierowania tłumem, wpatrzonym w nią jak w cerkiewną ikonę.

Wpatrzonym tak, jak Aleksander Tiszyn, wraz z najbliższymi kolegami z partii. Manifestacja poglądów, której są uczestnikami, szybko zmienia się jednak w manifestację siły, a czerwono-czarne chorągwie, symbol Sojuszu Stwórców, porzucane są w popłochu koło powybijanych witryn sklepowych oraz podpalonych samochodów. Przywiedzeni do ostateczności chłopcy salwują się ucieczką, lecz i tak zostają złapani w jednym z tramwajów, do którego wskakują pewni swojego sukcesu. Tym razem szybko jednak zostają wypuszczeni.

Sasza nie od razu wraca do rodzinnego miasta. W domu zostawił samotną matkę, zamartwiającą się o syna i coraz bardziej przerażoną jego nowymi zainteresowaniami i nagłym znikaniem. Mama nie może się dowiedzieć, że Sasza był w Moskwie. Nie teraz, gdy wszystkie krajowe media informują o zamieszkach, do których i on się przyczynił. Zamiast tego chłopak rusza na wieś, do domu dziadków, gdzie przywitany jest przez pełną wyrzutów babcię i umierającego dziadka. Powrót do miejsca swojego dzieciństwa nie jest jednak taki, jakim go sobie wyobrażał. Pełzająca śmierć, która była tak blisko niego w mieście, tutaj otacza wszystko – od ostatnich chat, w których brakuje już mężczyzn, przez dziadkową izbę, kończąc na grobie ojca, jednego z trzech braci, którzy skończyli równie tragicznie.

Powrót do własnego domu, po krótkiej wizycie na wsi, nie przynosi jednak ukojenia. Sasza kolejny dzień z rzędu nie widzi własnej matki, która zostawia mu jedynie pełen żalu i zmartwień list, w którym informuje syna, że przyszli do niego agenci partyjni i dzielnicowy. Tiszyn stwierdza, że od wydarzeń w stolicy minęły kolejne godziny, a on wciąż nie wie co z jego kolegami, decyduje się więc na spotkanie. Na szczęście akurat odwiedza go jeden z nich, Negatyw, wiecznie poważny, najtrzeźwiej myślący z całej paczki, informując Saszę o swoich problemach. Razem idą na spotkanie z pozostałymi. Spotkanie, które ostatecznie jednak kończy się alkoholową libacją i bójką na lokalnym dworcu, z kilkoma mężczyznami z Kaukazu. Po twardym, ale krótkim śnie, Sasza podejmuje decyzję – jedzie ponownie do Moskwy. Musi zobaczyć co się dzieje po ich ostatniej akcji. I musi dowiedzieć się co z Janą, złapaną przez milicjantów trzy dni temu.

Moskwa wita Tiszyna nieoczekiwanie dobrze, bo oto natrafia na uwolnioną Janę, która oferuje mu pomoc i nocleg, w zamian oczekując jednak czegoś, co kosztuje znacznie więcej. Zarząd Sojuszu potrzebuje zaufanego człowieka do przeprowadzenia pierwszej, większej akcji. Ktoś musi jechać do Rygi, by zająć wieżę telewizyjną i rozrzucić kompromitujące partię rządzącą ulotki. Sasza już wie, że jedyną odpowiednią osobą będzie Negatyw. Nie wie jednak jeszcze, że wkrótce i jemu przyjdzie wyjechać do Łotwy, by pozbyć się pewnego sędziego, który skazał jego przyjaciela na niewspółmierny do przewinienia wyrok.

O tym, że akcja w Rydze przeszła pomyślnie, Sasza dowiaduje się szybko i boleśnie. Przez nierozwagę odbiera otrzymany niedawno od Jany telefon, z włączonym namierzaniem, przez co błyskawicznie zostaje wciągnięty do samochodu przez agentów operacyjnych i wywieziony do celi na przesłuchanie. Sasza nie współpracuje, nie mogąc i nie chcąc odpowiadać na ich pytania, nawet gdyby znał na nie odpowiedzi. Potężni mężczyźni, chodzące góry mięśni o nalanych twarzach, nie zamierzają jednak odpuścić. Wiedzą doskonale o akcji na Łotwie, znają też nazwiska głównodowodzących, potrzebują jednak potwierdzenia, że posiadane przez nich informacje są tym, czego oczekują. Gdy nie otrzymują od Saszy żadnego potwierdzenia, miejsce kaźni zmieniają na las. I tylko wola godnej śmierci, by nie sczeznąć w rowie, sprawia, że po wielogodzinnych torturach chłopak dociera do drogi, skąd zostaje już zabrany do szpitala.

Pobyt w szpitalu jest długi i męczący. Saszę odwiedza niewielu Sojuszników, lecz to wystarcza, by o jego przesłuchaniu zaczęły krążyć legendy. Ma za złe Janie, że go nie odwiedziła, lecz szybko o niej zapomina za sprawą młodszej od niego, świeżo wprowadzonej w szeregi Sojuszu Stwórców, Wiery, wpatrzonej w ocalonego chłopaka jak w superbohatera, którym też w jej oczach się staje.

Po długim leczeniu i dochodzeniu do siebie, pozostaje oczekiwanie na dogodny moment, by rozruszać partyjne kręgi w całym kraju i rozpocząć przygotowywane od dawna akcje, których preludium były moskiewskie zamieszki i ryskie zdobycie wieży. Sojusznicy jednak się wstrzymują. Wielu z nich się ukrywa, nie korzystają z internetu ani telefonów, wiedząc, że wszystkie używane przez nich sprzęty są lub mogą być na podsłuchu, a agenci regularnie odwiedzają ich domy, przepytują rodziny i przeszukują wszystko, co wpadnie im w ręce. Nie wstrzymują się jednak zbyt długo. Z Moskwy dochodzi do nich informacja, że Jana dokonała czynu, który będzie mieć tylko dwie drogi rozwoju. Teraz albo ich wszystkich złapią i zabiją, albo najpierw Sojusz Stwórców uruchomi swoją machinę rewolucji i przed nieuchronną śmiercią zniszczy kilka co ważniejszych budynków. Wybór może być tylko jeden. Ale zanim rozpocznie się ostateczny szturm na urzędy cywilne i wojskowe, potrzebne są ćwiczenia. Jeden z moskiewskich Mc Donaldów będzie do tego idealny.

„Sańkja”, Zachara Prilepina, to poruszająca i przejmująca historia o dojrzewaniu i dorastaniu młodego chłopaka, a w szerszym kontekście i całego pokolenia, które pragnie zmian. Sasza jest właśnie jego przedstawicielem. Jest młody, ma nieco ponad dwadzieścia lat i jedyne, czego pragnie, to wprowadzenie w życie swoich własnych idei, poprawiających byt w kraju rządzonym od dłuższego czasu przez tych samych ludzi. W tym celu Sasza wstępuje do Sojuszu Stwórców, partii wzorowanej na realnie istniejącej, choć zdelegalizowanej, Partii Narodowo-Bolszewickiej, odnoszącej się do idei anarchizmu, nacjonalizmu i komunizmu.

I taki jest zarówno Sasza, jak i wszyscy jego znajomi. Choć podkreślają swój związek z Rosją i swoją narodowość, mówiąc o dobru wszystkich mieszkańców tego kraju, nienawidzą jednocześnie innych narodów go zamieszkujących. Mówiąc o tym, że rosyjska ziemia potrzebna jest żywym i umarłym, dlatego jest tak cenna, uważają jednocześnie, że i tak nie wystarczy ludzi, by całą tę ziemię zająć. A wszystko, co robią, prowadzi ostatecznie do całkowitego zniszczenia aktualnej władzy i wprowadzenia nowego, kolektywnego ładu społecznego.

Wątek politycznej walki jest jednak tylko jednym z kilku. „Sańkja” jest przede wszystkim portretem młodego chłopaka, szukającego swoich prawdziwych przekonań i swojego miejsca w świecie. Miejsca, którego nie może znaleźć. Ukochana wieś staje się umieralnią, szczególnie dla chłopca. W końcu, według słów dziadka, wszyscy mężczyźni ze wsi już pomarli i ostatniego z nich przyjdzie chować samym kobietom. Poza tym Sasza nie jest już dzieckiem, żeby dalej spędzać beztrosko czas w sielskiej atmosferze, czekając na babciny obiad. Nie może też jednak znaleźć miejsca w domu, pod czujnym okiem troskliwej matki, obawiającej się, że straci drugiego mężczyznę swojego życia, po ojcu chłopaka. Młodzieńcze serce rwie się jednak nie tylko do rewolucji.

Rwie się też do kobiet, choć Sasza przyznaje to niechętnie. Ale wielkim wyjątkiem jest czarnowłosa Jana, przywódczyni Sojuszu Stwórców. Jedna z licznych wizyt Tiszyna w Moskwie staje się zalążkiem bardzo krótkiego, ale intensywnego romansu Saszy z Janą. Romansu w sumie przypadkowego, nawiązanego niezdarnie, ale szczerze, gdy Aleksander spędza noc w mieszkaniu dziewczyny. Jednak partyjne obowiązki szybko przechodzą na pierwszy plan, a chwila ludzkiej słabości wraca na dalsze, ukrywane przed światem i sobą miejsce. W późniejszym życiu Saszy pojawia się jeszcze jedna kobieta. Nie ma jednak czarnych włosów, małych, dziewczęcych piersi, lubieżnego spojrzenia i ostrego, twardo stawiającego w hierarchii, języka. Nie jest samodzielną, ostrą, odpowiednio wyniosłą Janą, lecz młodym narybkiem Sojuszu Stwórców, bezgranicznie zapatrzoną w swojego bohatera dziewczynką, która dla Saszy i jego uwagi zrobi niemal wszystko. Niestety, młodziutka Wieroczka częściej jest źródłem irytacji i chodzącą przeszkodą, co nie przybliża do niej chłopaka.

Największą więc miłością Saszy pozostaje tląca się w oddali rewolucja, która tylko czeka, żeby wybuchnąć z całą siłą, zemścić się za jego połamane kości, siniaki, obite do granic mięśnie; za matkę, którą pod jego nieobecność jacyś agenci próbowali przesłuchiwać; za zamkniętego w łotewskim więzieniu przyjaciela; za gładką i śliczną twarz Jany, przeciągniętą do krwi po moskiewskim bruku.

Zachar Prilepin opisuje to wszystko w niesamowity sposób. Operuje specyficznym językiem, jakąś nietypową składnią i niewidocznym, ale w głębi odczuwanym akcentem, co dodaje kolorytu. „Sańkja” jest dzięki temu powieścią z jednej strony surową, czasem wręcz oschłą, a z drugiej niezwykle poetycką. Autor doskonale wie, kiedy powinien być rzeczowy i zwięzły, a kiedy może sobie pozwolić na swobodne dryfowanie słowom i zdaniom. Szczególnie zaś w rozdziałach poświęconym rodzinnej wsi Tiszynów i dziadkowym opowieściom z dawnych czasów, z których aż pachnie smutkiem, melancholią i śmiercią, lecz które napisane są z pewnym nabożnym mistycyzmem, dzięki czemu chciałoby się czytać o tym więcej i więcej, a treści wiejskich jest w „Sańkji” niewiele. Wielka szkoda, pozostaje gdzieś w duszy niedosyt tego wątku.

Pozostaje też niedosyt wątków miłosnych. Jak i zresztą wszystkich innych. Przedwcześnie dorosły Sasza przeżywa swoje życie w coraz szybszym tempie, tak, jakby w miesiąc mijało dziesięć lat. Czasem przez to można zgubić się w ciągu przyczynowo-skutkowym, próbując go odnaleźć i połączyć, a czasem po prostu brakuje dopowiedzenia, zupełnie tak, jakby go nie było. Lecz najpewniej być go nie może. Rewolucja już się rozlała i, jak Saturn, pożarła własne dzieci.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Sańkja
Tytuł oryginału: Санькя
Autor: Zachar Prilepin
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2008
Rok wydania oryginału: 2006
Liczba stron: 373

0 komentarz
4

Podobne posty

Zostaw komentarz