„Wyspa diabła”, Einar Kárason – ISLANDIA, CZ. 11

przez Kulturalny Nihilista

„Saeunna zajmowała połowę baraku obok sklepu „U Tommiego”. Drugą połowę zajmował taksiarz Höskuldur. I choć barak stał na uboczu, to kiedy się spalił, rozświetlił całą dzielnicę. Bardi miał wtedy trzydzieści lat, a wyglądał na piętnaście lub trzydzieści pięć. Tego wieczoru nie było go w domu. Ale Saeunna była i zamieniła się w popiół razem ze swoim domostwem. To, co sprawiło, że pożar ów był tak tajemniczy i szeroko dyskutowany, to fakt, iż wszystkie koty uszły z życiem, nie okopcone nawet. Zupełnie jakby przeznaczenie wzięło je wszystkie na ręce i wyniosło z domu, zanim gazety na ścianach stanęły w płomieniach.
Höskuldur taksiarz wrócił do domu, gdy straż pożarna wyciskała ostatnie krople na osmaloną, powyginaną blachę falistą, która plackiem leżała na ziemi w miejscu, w którym niedawno jeszcze wznosił się barak. Popatrzył chwilę zadumany na pogorzelisko, wypluł obgryzioną zapałkę i odjechał. Wynajął sobie apartament w Pałacu Wojskowym.
Bardi został sam ze zziębniętą głową, starym pudełkiem po cukierkach mackintosh pełnym igieł i szpulek nici i z jednym zielonym banknotem stukoronowym. Pudełko było jedyną rzeczą, jaką udało się uratować z morza ognia. Zawierało cały spadek po matce. Bardi spuścił wzrok i patrzył w pudełko, gdy dzielni ludzie wygrzebali Saeunnę ze zgliszcz. Wiedział, że już za późno przekonywać matkę, by dała sobie spokój. Należało to robić w pierwszej minucie od rozpoczęcia ataku.
To Hreggvidur kulomiot pierwszy zauważył ogień. Ale był pijany, toteż nikt mu nie wierzył, gdy powiadał, że słyszał koński śmiech Saeunny dobiegający z morza płomieni”.

Stary Dom na przedmieściach Reykjaviku był spełnieniem marzeń wróżki Karoliny i jej męża, kupca Tommiego. Spełnieniem marzeń był już sam fakt, że ona nie zamarzła podczas jednej z islandzkich zim, a on mógł przerwać swoją niekończącą się tułaczkę po świecie. I mógł poświęcić życie dzieciom, a tych w Starym Domu było mnóstwo. Nie wszystkie należały jednak do Karoliny. Żadne z kolei nie należało do Tommiego.

Jedyną latoroślą wróżki jest Grima Olina, nazywana Gogo. Przez 16 lat, które minęły od jej wejścia w dorosłe życie, Gogo sprowadza do rodzinnego domu wiele własnych pociech – każde z innego ojca, najczęściej obcokrajowca. Z tych, które przeżyły, założyciele rodu przysposabiają troje. Najstarszą Dorotheę, z włoskiego ojca, która okazuje się być Islandką bardziej niż jej matka, a do tego dwóch chłopców – przyszłego bawidamka i światowca, Baddiego, oraz smutnego samotnika Danniego, częściej nazywanego „tamtym”.

Stary Dom oprócz tego nieustannie trzyma w swoich trzewiach dzieci przedwcześnie zmarłych sióstr Karoliny. Łącznie zbyt wiele osób na zbyt małej powierzchni, która mimo wszystko przynosi Tomasowi poczucie szczęścia. Tym bardziej, że Gogo, po wielu międzynarodowych romansach, zaczyna układać sobie życie z przedstawicielem najlepszego narodu na świecie. Od tamtej pory amerykańskie dolary i prezenty zaczynają płynąć do Starego Domu niczym lawa z jednego islandzkich wulkanów. Szczęśliwy i spełniony Tommi, w otoczeniu obcych, ale swoich dzieci, może poczuć się kimś, siadając w bożonarodzeniowy wieczór w fotelu, z paczką wymarzonych, otrzymanych od pasierbicy cygar. Również Karolina po raz pierwszy mogła poczuć się prawdziwą sobą, w nowej sukni w wielkie róże, w której wygląda niczym królowa Wiktoria. Szczęście nie może trwać jednak długo. Zapomniane świece, wypalające swoje ostatnie tchnienie, sprowadzają wielkie nieszczęście. Od tamtej pory wszelkie świece są w rodzinie zakazane.

Na nowe, prawdziwe życie, przychodzi Karolinie i Tommiemu czekać aż do wojny. Razem z jej wybuchem do stolicy zjeżdżają się ludzie z całego kraju, zachęceni możliwością pracy u okupanta, jak nazywa się pracujących w Reykjaviku Amerykanów. Razem z falą ludzi, przychodzi nowy rodzaj budownictwa, uważany za szczyt pracy najzdolniejszych europejskich architektów. Blaszane baraki z półkolistym szczytem z drewna, z węglowym piecem odprowadzającym dym na zewnątrz za pomocą rury. Całe osiedla z baraków zaczynają wyrastać na powulkanicznej, polodowcowej glebie wyspy. To tam, na jednym z takich osiedli, następuje odbudowa spalonego życia Liny i Tommiego, w czym, z pomocą amerykańskich przyjaciół, pomaga Gogo. Największy wysiłek spada jednak na „ojca” rodu, który nieustannie zaprzęga swój wóz i rusza w obwoźny handel przez kolejne dzielnice, dojeżdżając docelowo do najsłynniejszych baraków Thulecampu. Na pustym placu pośrodku blaszanych budynków, na wojennym parkingu dla ciężarówek, zdaniem jednych, a na miejscu brytyjskiego pręgierza, zdaniem innych, wkrótce ma stanąć dom, który wyróżniać się będzie w całej okolicy. Nowy Dom, nazywany tradycyjnie Starym Domem, wróżki Karoliny, do której wszyscy mieszkańcy przychodzą po radę, oraz Tommiego, który w Thulecamp zakłada pierwszy sklep, nazwany swoim imieniem.

Wynajęty architekt, w przypływie jednej z nielicznych trzeźwych chwil, tworzy projekt bajecznie dużego budynku, zdolnego pomieścić ogromną rodzinę Liny. Wszelkie jego mankamenty wychodzą dopiero z czasem – stromy dach niedający cienia, drzwi wejściowe otwierane na zewnątrz, zbyt małe okna w stosunku do olbrzymiego pudła i pełno olbrzymich szaf, wielkości małych pokoi. A do tego brak toalety, to też przez dłuższy czas domownicy zmuszeni są korzystać z łazienki sąsiada, słynnego w Islandii kulomiota Hreggvidura.

Stary Dom od tej pory staje się miejscem najważniejszych spotkań ludzi z całej dzielnicy, a jego gospodarze zaczynają reprezentować ogół mieszkańców. Tak dzieje się, gdy wokół Thulecamp władza decyduje się wybudować kilkupiętrowe bloki o wdzięcznych nazwach kojarzących się z Europą Wschodnią, takich jak Blok Artystów czy Blok Energetyków. Wszelkie rodzące się konflikty między „blokowymi” a mieszkańcami baraków rozwiązywane są w domostwie Liny, a jej słowa traktowane są jako ostateczne.

Życie społeczne dzielnicy spada na barki Tommiego, szczególnie odpowiedzialność za licznie zamieszkujące ją dzieci, spędzające wolny czas na bójkach i rozróbach. Kupiec wraz z kilkoma mężczyznami wpada na pomysł utworzenia drużyny piłkarskiej, która wkrótce ma zyskać należną jej chwałę i sławę. W tym celu proszą nawet miejscową poetkę o stworzenie bojowej pieśni, czegoś na kształt hymnu, jednak specjalizacją kobiety są pośmiertne wspomnienia, to też z cały hymn nie nadaje się do zagrzewania do walki.

Życie w dzielnicy, skupionej wokół Liny, Tommiego i Starego Domu, zazwyczaj upływa jednak pod znakiem alkoholu, awantur i społecznych problemów, a z czasem także samotności. Dorastające dzieci wyjeżdżają, jedno po drugim, tak jak Danni, który zapragnął odwiedzić matkę w Stanach Zjednoczonych. Coraz starsi gospodarze, przyzwyczajeni do gwaru, zaczynają tęsknić za rodziną. Marzenia i pragnienia znów spełniają się w sposób przewrotny. Gdy znaczna część rodziny po jakimś wraca do rodzinnego miasta, Stary Dom trzęsie się w posadach, tak jak cała, rozpadająca się fizycznie i społecznie dzielnica.

„Wyspa diabła”, Einara Kárasona, to szalenie ciekawy, a szerzej nieznany obraz kraju, który przez długie lata uchodził za europejski raj bez skazy. Wszelkie problemy Islandii i Islandczyków, jeśli już docierały na kontynent, najczęściej pokazywały słynny kryzys bankowy i gospodarczy z 2008 roku. Kárason pokazuje, że prawdziwe tragedie tego wyspiarskiego kraju zaczęły się znacznie wcześniej. I bynajmniej wcale się nie skończyły.

Otrzymujemy obraz Reykjaviku lat 40. i 50. XX wieku. Czasów, w których miasto przeżywało wielki rozkwit, a to za sprawą stacjonujących w kraju wojsk amerykańskich. Chociaż Amerykanie, pogardliwie zwani Jankesami, byli tak naprawdę okupantami, biedne islandzkie społeczeństwo dostrzegło w nich gospodarcze wyzwolenie. Przedstawiciele „najlepszego narodu świata” byli idealnymi partnerami do handlu, a gdy naszedł czas opuszczenia przez nich wyspy, pozostawili po sobie wojskowe baraki, w sam raz do zagospodarowania i zamieszkania. Blaszane domy stały się z czasem niezwykle popularne za względu na niskie koszty, co miało szczególnie duże znaczenie od połowy lat 50., gdy wielkie pieniądze z połowów śledzi przestały płynąć razem z ławicami tychże ryb.

Jedną z najbardziej znanych dzielnic barakowych w Reykjaviku stało się słynne Thulecamp, do którego przenosi się wraz z całą wielką rodziną wróżka Karolina oraz kupiec Tomas. Zmuszeni są do tego po nieoczekiwanym, lecz nie aż tak niespodziewanym pożarze swojego poprzedniego domu. Przedsiębiorczy Tommi i Lina, której zdanie jest w dzielnicy niemalże świętością, z pomocą sąsiadów szybko i sprawnie wychodzą z kryzysu. Nowe lokum, specjalnie dla nich zaprojektowane przez miejscowego architekta, chociaż jest koszmarnie brzydkie i niefunkcjonalne, jest ogromnym domem, wyróżniającym się pośród barakowej blachy.

Starsi państwo, otoczeni gromadą dzieci i wnuków, tak swoich, jak i przysposobionych, osób o tak odmiennych i różnych charakterach, stają się chwiejącą w posadach ostoją normalności. Ta jednak co chwila znika, karleje, ucieka gdzieś w brudne uliczki Thulecampu, ustępując miejsca kolejnym skandalom i konfliktom, które skrajnie wyniszczają pragnących spokoju Linę i Tommiego.

Einar Kárason stworzył wyjątkową, choć mocno specyficzną sagę rodzinną. Obrazując życie Karoliny, Tomasa, ich córki, która wyjechała z Amerykaninem do Stanów, zostawiając dziadkom swoje dzieci, a także całej masy innych pociech, z których Tommi nie jest ojcem żadnej z nich, tak naprawdę pokazuje życie Islandii tamtych trudnych lat. Lat powojennych, dotkniętych pierwszymi kryzysami, całe dekady przed pierwszym boomem turystycznym. Olbrzymia rodzina, która zamieszkuje Stary Dom wraz z mieszkańcami Thulecampu i okolicy, jest jakby miniaturową wersją całego narodu. Ilość problemów, konfliktów, dramatów mniejszych i większych, wystarczyłaby na obdarowanie całego kraju. W tym dziwnym świecie, gdzie nic nie jest dane na stałe, a poczucia bezpieczeństwa i szczęścia nie przynosi nawet rodzina, wszystko wybrzmiewa jakoś inaczej, zupełnie jakby jakiś niewidzialny mistycyzm osiadł nad miastem, ze szczególną siłą dotykając tę jedną dzielnicę.

Za to poczucie odpowiada równie specyficzny styl autora. „Wyspa diabła” jest bowiem historią, która łączy w sobie powieść z elementami ludowej gawędy, opowiadanej podczas polarnych nocy nad płonącym ogniskiem. Dzięki temu historie w sumie nie aż tak bardzo odległe czasowo nabierają charakteru opowieści z czasów bardzo dawnych. Bez wątpienia dodaje do oryginalności całej książce. I magii, bo chociaż w powieści nie ma jej ani trochę, jest za to surowy realizm ciężkich czasów, choć okraszony przebijającym się spod ciężkiej blachy humorem, to staruszka Karolina nie bez powodu nazywana jest wróżką. Stary Dom skrywa więcej tajemnic, niż można przypuszczać.

Metryczka wydawnicza:

Tytuł: Wyspa diabła
Tytuł oryginału: Þar sem djöflaeyjan rís
Tom: 1
Autor: Einar Kárason
Wydawnictwo: Marpress
Rok wydania: 2019
Rok wydania oryginału: 1983
Liczba stron: 242

0 komentarz
2

Podobne posty

Zostaw komentarz