„Teraz to Salvador, patrząc uważnie na twarz tej, która była jego lustrzanym odbiciem, myśli o lustrach i upływie czasu.
Gala i Salvador.
Salvador i Gala.
Dwoje lub jedno, jedno lub dwoje, kogo to obchodzi.
Lustro odbija sam obraz, który teraz jest rzeczywisty. Widząc jej odprężoną twarz i łagodność śmierci, Salvador, zapewne po raz pierwszy, czuje się stary, samotny, chory. Życie w pojedynkę, jak odbity obraz siebie lub obraz tej, która była jego drugim ja, wydaje mu się kłamstwem ukazującym nie tylko przemijanie czasu, ale również szpony śmierci. Wtedy spogląda na dwa groby i w owej chwili rzeczywistość znowu staje się tak ciężka, że spoglądając na ukochaną, potrafi tylko – odkrywając nieuchronną bliskość śmierci – wykrzyczeć:
– Nie mogę, nie chcę, nie zostanę przy tobie na zawsze! Wiedziałaś o tym, moja Oliwko. Mówiłaś mi to tysiące razy, że my geniusze nie mamy prawa umrzeć!
Chcę żyć!
Chcę żyć!
Gdzie jest ta obiecana nieśmiertelność? Co z nią zrobiłaś? Nie, nie chcę tej dawanej przez obrazy, ale rzeczywistą. Ty wiesz, że jedyną rzeczą, która mnie dręczyła, była śmierć. Oszukałaś mnie. Powiedziałaś mi, że przyjdzie kiedyś… A już jest tutaj, przy nas, w Púbol…”.
Świat sztuki byłby pusty. Galerie prezentujące dzieła XX-wiecznych malarzy byłby zdecydowanie niepełne, z licznie pozostawionymi miejscami na obrazy, które nigdy by nie powstały, gdyby nie ona. Dziewiętnastoletnia Jelena Dymitriewna Diakonowa, urodzona 7 września 1894 roku w Kazaniu, gdy wyjeżdżała z Moskwy do sanatorium w szwajcarskim Clavadel, nie wiedziała jeszcze, że od tej pory stanie się jedną z najważniejszych kobiet artystycznego świata. Pierwszy miał się o tym przekonać francuski poeta, Eugène Émile Paul Grindel, zakochany w Gali, jak kazała siebie nazywać, od pierwszego wejrzenia. Jak się miało okazać wiele lat później, zakochany ślepo i bezgranicznie, aż do swojej śmierci.
Tymczasem Paul Grindel powoli przechodzi metamorfozę, pod czujnym okiem swojej największej miłości, która odziera go z dawnego imienia, nadając mu nowe – Paul Eluard, pchając go w ręce największych twórców swojej epoki. Gala czuje, że kształtowanie artysty, nakłanianie go do swoich pomysłów, pragnień i potrzeb, jest tym, co ją napędza. Własną głową, lecz rękami Eluarda, robi wszystko, by ten zapisał się na kartach surrealizmu jako jeden z jego najważniejszych przedstawicieli. Im głębiej wchodzi na salony, im bardziej daje się poznać i rzuca się w oczy ze swoją specyficzną, wschodnią urodą, tym lepiej się czuje. Nastaje rok 1924 i dzięki nieodpartemu urokowi Gali, do jej małżeństwa z Francuzem dołącza inny przedstawiciel surrealizmu, niemiecki malarz, rzeźbiarz i pisarz, Max Ernst. Gali nie przeszkadza to, że przecież ma z Eluardem małą córeczkę, Cécile. Wręcz przeciwnie, w trójkącie z dwoma mężczyznami króluje. Jest jak teatralna scena, na której rozgrywa się monodram z udziałem jednego aktora i jednego widza. Oddając się miłosnym uniesieniom z Ernstem, pod czujnym okiem męża, realizuje dokładnie to, do czego nakłaniają ją karty tarota – nieodłączny element życia Rosjanki. Wydawało się, że Gala nigdy nie zrobi niczego bez ułożenia kart, a gdy już to zrobi, zawsze posłucha tego, co karty jej powiedziały. A obaj mężczyźni czują się w takim ułożeniu coraz gorzej. Max Ernst ucieka w malarstwo, by nie myśleć o związku z żoną przyjaciela, Paul Eluard rzuca się w wir pracy, by nieustannie dostarczać ukochanej pieniędzy na coraz bardziej wymagające fanaberie. Byle jej nie stracić. Lecz Gala już wkrótce zniknie z innym mężczyzną. Młodym Katalończykiem z dziwnym wąsem, w ubraniu poplamionym jedzeniem i farbami, z włosami ułożonymi na oleju z sardynek.
Rok 1929, sierpień, plaża w Cadaques. To tam, za sprawą Eluarda, Gala poznaje o 10 lat młodszego od niej Salvadora Dalego. Pomimo pierwszego złego wrażenia jakie Katalończyk zrobił na Rosjance, Gala dostrzegła w nim jeszcze nienarodzonego geniusza. Dziwaka, którym trzeba się zająć i ukształtować go, by stał się sławny nie tylko w kręgu surrealistów, ale i daleko poza nim. Przypieczętowaniem tego zadania było zamieszkanie Gali z Salvadorem, jeszcze w tym samym roku, porzucając tym samym Paula Eluarda i córkę. Od tej pory życie malarza było ściśle kontrolowane przez apodyktyczną, żądną sławy i pieniędzy, lecz z pewnością w dziwny sposób kochającą go Galę. W poszukiwaniu uznania dla geniuszu Dalego, a przy okazji szansy, by sprzedać nieco jego obrazów i wyjść z nędzy, Gala i Salvador nieustannie podróżowali, najpierw między Paryżem a Cadaques, położonym na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii, gdzie Salvador mógł zobaczyć wschód słońca jako pierwszy w kraju, a wiosną poczuć na własnej skórze słynną tramontanę, a następnie między Europą a Stanami Zjednoczonymi, gdzie surrealista osiągnął niebywały sukces. Sukces opłacony wielką kwotą.
Niewątpliwa miłość Salvadora do Gali, jego Oliwki lub Galuszki, jak lubił ją nazywać, łączyła się z ogromnym reżimem i praktycznym uzależnieniem od Rosjanki. To Gala jako pierwsza oceniała obrazy Katalończyka, sugerując mu poprawki, zmiany i podpowiadając następne tematy; to Gala, pozując nago, tak na żywo, jak i we śnie, stała się największą modelką, uwiecznioną na tak wielu obrazach; to Gala umawiała Salvadora na każde spotkanie, każdy wywiad, zbierała zamówienia na coraz większą liczbę obrazów, sprzedając jednocześnie te już namalowane. Wreszcie to Gala trzymała wszystkie oszczędności małżeństwa, wiedząc, że Salvador nie zna realnej wartości pieniędzy i może cały dobytek życia stracić w parę sekund, tak jak wtedy, gdy po kolejnej przeprowadzce oddał pieniądze Cyganowi, bo zawsze pragnął być jednym z nich. Nieodmiennie, każda transakcja, każda umowa czy zlecenie musiały zostać skonsultowane z tarotem. Wydawać się może, że Gala miała tylko trzy namiętności – tarot, pieniądze i mężczyźni. Z żadną z tych rzeczy się nie rozstawała, nawet wtedy, gdy oszczędności małżonków sięgały milionów. Nawet, gdy miała 77 lat, wciąż potrzebowała nowych pieniędzy i młodych mężczyzn:
„Gala, czego Manel nie zauważył, wyciągnęła nogi. Nagle zaczęła pocierać stopą wnętrze jego uda.
– Nie, proszę – powiedział młody człowiek, przypominając sobie, co mówiono o przygodach tej kobiety, i spojrzał błagalnie na Galę, która miała już koło osiemdziesiątki.
– Nie, dlaczego? – zapytała.
– Ma pani takie ładne nogi, że prawie zapomniałem, że pani jest zapewne w wieku mojej babci – wyrwało mu się i już mówiąc to, uświadomił sobie, że palnął głupstwo.
Wstał i spojrzał na Galę: była wściekła.
– Manel, jesteś małym, brudnym wieprzkiem – powiedziała tak lodowatym głosem, że wydało mu się, iż temperatura w pokoju spadła nagle o kilkanaście stopni. – Enric! – krzyknęła nagle. – Manel lubi różowego szampana. Przynieś wszystkie butelki, jakie są w domu! Zanieś je do łazienki! Wykąpiemy naszego prosiaka – stwierdziła, popychając chłopaka w stronę drzwi.
W łazience kazała Manelowi się rozebrać, a on wolał nie stawiać oporu. Gdy tylko przyszedł Enric, otwierała po kolei butelki i polewała nieboraka, nie czekając nawet, aż skończy się rozbierać.
– Rany! Moja marynarka! – protestował, ale zachowywał bierność.
Niemal płakał, ale jednocześnie był zbyt pijany, by bronić się przed upokorzeniem i tylko patrzył, jak wylewano na niego butelkę za butelką.
– Widzisz, Manel, skoro zachowujesz się jak wieprzek, to jesteś tak traktowany. A teraz wypij to! Mówiłeś, że lubisz szampana? Więc wypij to wszystko! Do ostatniej kropli!
I wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami.”
Autorka książki „Gala-Dalí”, Carmen Domingo, stworzyła coś fantastycznego. Rzadko zdarza się, by ktoś przerobił biografię na kształt powieściowy, rzadko też wybiera się osobę z drugiego planu historii. Bo Gala bez wątpienia jest postacią drugoplanową, jeśli wziąć pod uwagę historię sztuki XX wieku. Można by się pokusić nawet o uznanie jej za osobę z planu jeszcze dalszego. Ostatecznie to nie spod jej ręki wyszły jedne z największych dzieł surrealizmu. Lecz Carmen Domingo zrobiła coś przewrotnego. Pokazała, że gdyby nie Gala, Salvador Dalí nie byłby znanym i cenionym malarzem. Że gdyby nie ręka tej tajemniczej Rosjanki, która aż do swojej śmierci w 1982 roku kształtowała wielkiego artystę, on nie stworzyłby prawdopodobnie nic. Domingo pokazuje to, o czym wiadomo od dawna, że za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta.
Oprócz tego autorka pokazuje Galę i Salvadora z innej, mało znanej, przynajmniej u nas, strony. Nie boi się demityzacji postaci Salvadora Dalego i jego muzy. Ukazuje malarza jako człowieka skrajnie słabego, łatwo wpadającego w panikę i destabilizację psychiczną, uwikłanego w chore fantazje o ekskrementach, które usilnie pragnął włączać w swoje dzieła. Ponad to ujawnia mało znane fakty z ich życia prywatnego, jak np. fobię Salvadora przed żeńskimi narządami płciowymi, przez co oboje nigdy nie uprawiali razem seksu. W zamian za to Carmen Domingo opisuje sytuacje, w których Salvador prosi Galę o przeczytanie listu od byłego męża (Paul Eluard zasypywał Galę listami, w których wspominał ich stosunki seksualne i młodzieńczą miłość w sanatorium), a sam podczas słuchania jej głosu i jego słów masturbuje się, osiągając orgazm graniczący z mistyczną rozkoszą i zwierzęcą barbarią.
Gala z kolei przedstawiona jest kobieta tyle zmysłowa, co surowa i brutalna. Nietypową urodą zwracała na siebie uwagę, lecz jej silna osobowość przyciągała raczej słabe jednostki. Chociaż może właśnie takie miała zamiary. Lubiła rządzić, tworzyć, lecz jej tworzywem było nie płótno i farby, a materia ludzka. Dominowały w niej pragnienie bycia potrzebną i zauważaną, a przy tym ceniła sobie swoją prywatność, gdzie mogła w nieskończoność oddawać się ulubionej rozrywce, jedynej pozostałości przywiezionej jeszcze z czasów rosyjskiej młodości – stawianiu tarota. Carmen Domingo pokazuje, że była to jednak osoba nieoczywista. Na starość, gdy opieka jaką wkładała w Salvadora już ją męczyła, zostawiała go coraz częściej z młodymi wielbicielami. Mimo tego wciąż nie odczuwała spokoju. Dręczyła ją zazdrość, gdy Salvador, który ostatecznie nigdy nie przełamał się do stosunku, obserwuje i maluje młode dziewczęta. To ona, Gala, musiała być najważniejsza, nawet wtedy, gdy jej ciało straciło już na ponętności.
Domingo nie pozostawia bez komentarza dalszych losów pierwszego męża Gali. Regularnie przy okazji kontaktów Gali z Paulem, dopowiada krótkie epizody z życia Eluarda, tak jak poznanie przez niego Marii Benz, znanej jako Nusch, późniejsze małżeństwo z nią i wspólne życie, aż do śmierci Nusch w wieku 40 lat, w 1946 roku. Często przytacza listy, jakie Paul pisywał do Gali, pełne zapewnień o nieprzemijającej miłości, informacji o ich córce oraz tęsknocie jaką Eluard odczuwał za Rosjanką.
Oprócz doskonałego warsztatu i lekkiego, sprawnego języka, na uwagę zasługuje sama budowa wewnętrzna powieści. Carmen Domingo podzieliła biografię na rozdziały, każdy z nich opatrując tytułem będącym jedną z kart tarota, oraz stosownym podtytułem nawiązującym do opisywanych wydarzeń. Nazwy kart wybrane są nieprzypadkowo – każda figura ma określone znaczenie, idealne dopasowane przedstawionego fragmentu życia Gali. Mamy zatem rozdziały takie jak Cesarzowa, Moc, Umiarkowanie, Sprawiedliwość, Diabeł… Dzięki temu czytelnik może bardziej wczuć się w życie tej niezwykłej kobiety i chociaż trochę poczuć jak wielkie znaczenie miał tarot w jej życiu.
Całość prezentuje się naprawdę bardzo dobrze. Rzadko zdarza się trafić na książkę, która opisuje jakiegoś artystę w tak niebezpośredni sposób, przez pryzmat życia jego ukochanej i muzy. Tymczasem jest to zabieg wielce udany; dzięki niemu poznajemy całe życie geniusza i najważniejszą osobę, jaka za tym geniuszem stała. Możemy jedynie sparafrazować słowa samego Salvadora, że „bez Gali, nie byłby Dalím”, a idąc dalej, że bez Gali surrealizm jaki dzisiaj znamy, wyglądałby zupełnie inaczej.
Metryczka wydawnicza:
Tytuł: Gala-Dalí
Tytuł oryginału: Gala-Dalí
Autor: Carmen Domingo
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2017
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 350
